Tekst pochodzi z numeru 14 (1/2002) czasopisma Anyten Mlek. All rights reserved.
Splątanie
Konrad Grochowski

Dedykowane Zuzi i Rysiowi, których miałem przyjemność spotkać niegdyś na wykładzie o splątaniu kota z młotkiem, czyli o fizyce kwantowej dla ubogich.

System mi się zawiesił. Resztki mózgu leżały na podłodze. Wraz ze swymi cegłami podążyłem w kierunku czarnej dziury. Mój mózg już zginął, a serce pragnęło śmierci. Ciągnęło mnie do tej przerośniętej gwiazdy coś więcej niż siła grawitacji. Horyzont zdarzeń był już na Bankowym. Gdy go minąłem, poczułem jak wyrwało mi moje cegły z rąk. Dopiero wtedy poczułem, że coś straciłem. Uśmiech zniknął z mojej twarzy.

Obudziłem się z letargu. Wizja znów musiała być gwałtowna. Poczułem to po zbyt mocno zaciśniętym kaftanie.

W celi nie było nikogo. Wstałem i podszedłem do okna. Widać było bramę. Tę, którą go wwieźli w dniu gdy wyparowałem. Miał pecha. Stał za blisko. Nawdychał się za wiele mnie. Z początku w jednym ciele było nam ciasno. Ale doszliśmy do porozumienia. Noc należała do mnie. I teraz, by spełnić powołanie swych imienników, co noc w celi zgryzam resztki farby i grzyba ze ścian... i mam wizje...

Ten dźwięk. Skądś go znam. Kojarzy mi się z parkiem, spacerem z Nią... Nie, to już nie moje. Teraz jestem wampirem spijającym życie z nieszczęśnika, którego do końca życia uwięziłem w tej celi. A za co? Za splot kilku marnych słów, który u ludzi zwie się wypowiedzią, a u mnie bełkotem wariata. I tak jak wampir muszę kryć się przed słońcem. Tym Słońcem, którego blaskiem liczyłem cieszyć się, aż do ostatniego mrugnięcia powiek. SŁOŃCE! Tak, to ono jest sprawcą tego dźwięku. To śpiew ptaków szczęśliwych, że dożyły kolejnego wschodu. To śpiew w którego nutę moja dusza już nie zaśpiewa... Słońce! To znaczy dzień! Mój czas się kończy! Nie chcę! Jeszcze minutkę. Chcę wyjrzeć przez okno... na słońce. Nie, proszę. Po co panu ta strzykawka?! Ja chcę myśleć, widzieć, czuć... kochać.... NIE! Aaaa!... lub wyparować do konnnnnnnnn...


12.2001