::[6]::

[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>


Maciek Tokarski

Dżewa

Ta praca inspirowana jest wyjątkowo wręcz piekielnie nudną audycją radiową, która usilnie stara się mnie oderwać od komputera i zapędzić do łóżka...

Dawno, dawno temu w kraju leżącym za siedmioma domami i siedmioma różami, były sobie, a właściwie żyły sobie dwa dżewa. Nieważne jakie, bo tak naprawdę to nikt nie wiedział, nie wie, i się nie dowie, jakie to były gatunki dżew. Ważne jest to, że jedno dżewo to był on, a drugie to ona.

Więc te wyżej wymienione dżewa, jak już wyżej było powiedziane, żyły sobie obok siebie niedaleko i rosły, dodawały sobie listków, kolorowały je zgodnie z własną wyobraźnią i poza kołysaniem się na wietrze niewiele więcej robiły. Nic więcej nie robiły. Najbardziej zadziwiające w tym nic nie robieniu była ich kompletna indolencja uczuciowo-wzrokowa. Chodzi o to, że dżewa te nigdy się do siebie nie odzywały, nie próbowały się skontaktować, dotknąć, co najprawdopodobniej wynikało z braku oczu i niemożności widzenia. One po prostu nie wiedziały o sobie nawzajem. One, chyba, poza sobą to w ogóle o innym świecie nie wiedziały. A może wiedzieć nie chciały...

W każdym razie te zadufane w sobie dżewa tak se żyły i niewiele z tego życia sobie robiły.

4.VI.2002

...Oczywiście w ich naturze leżała ta niespotykana niechęć do wszelkiego ruchu i wszelkiej pracy. Dżewa wychodziły bowiem z założenia, że poniższy cytat z piosenki nie ma jakiegokolwiek sensu:
- Zdobyć świata szczyt albo przeżyć jeden dzień.
Jak tu bowiem, do cholery jasnej, zdobyć szczyt świata skoro się z powodu jakiejś zasranej kłody drewna wrośniętej w glebę ruszyć z miejsca nie można. W takim razie trzeba się z tym pogodzić, wmówić sobie, że tak ma być i osrać cały świat łącznie z jego śmierdzącymi, zupełnie nikomu niepotrzebnymi, uczuciami, jak przyjaźń, itp. (i tak wiadomo do czego autor w tej wypowiedzi zmierzał, w kwestii uczuć oczywiście...).

Aż tu nagle nie wiedzieć skąd, czemu, po co i na co jedno dżewo mówi:
- CHUJ z tym wszystkim, kij wam w oko kutafońce będę robić to na co mam ochotę!
I wzięło to dżewo i se poszło. Odrąbało korzeń i dało dyla w długą. Biegło tak i biegło w nadziei na znalezienie tego szczytu świata, tego spełnienia, a wiatr rozwiewał mu włosy. A spełnienie było tak blisko...

I historia dżewa zakończyłaby się happy endem gdyby nie zachód słońca, który ubiegł nasze dżewo i doprowadził je do zgonu na zawał serca, albo malarię, albo AIDS, albo...

Dżewo przeżyło dzień, szczyt świata wziął nogi za pas i sobie gdzieś poszedł, dżewo umarło. I z grubsza rzecz biorąc wszystko było po staremu. I tylko dżewo mogło się teraz zastanawiać czy warto było, a może nie mogło, bo nie żyło, bo po śmierci spotkało szczyt świata i sobie siedzieli i gaworzyli na werandzie przed monopolowym, bo po śmierci nic już nie było, tylko koniec, bo...

W każdym razie umarło i w chwili śmierci poza żądzą podróży i przygody w sercu nie miało niczego. Uczucia. Krwi. Wieczności. Banana. Sportu. Niczego...

I może to lepiej dla niego... Może, na pewno, łatwiej mu było. Chwilę choć pożyło bez obciążeń...

I umarło.

"I shall not waste my days
in trying to prolong them.
I shall use my time!!!"

I

"Nie wiem co będzie z nami,
nie wiem sam o sobie samym..."

10.VI.2002

Pewien Wielki Ptak, razu pewnego nad dżewami sobie lecący, dostrzegł te ponure rośliny i w debatę ze swym sumieniem się wdał, na temat: jaki jest sens życia bez czucia?

- Bo czyż życie bez czucia nie jest po prostu byciem? A, jak wiadomo, bycie niewiele wspólnego ma z życiem, ono wiąże się raczej z mieciem. A Miecio siedzi teraz pod barem mlecznym i zajada krakowską popijając ją mlekiem. W takim razie skoro dżewa nie żyją, bo nie czują i nie są, bo nie mają Miecia (trudno żeby miały w sobie 100 kilowego pijanego murzyna ufajdanego całego mlekiem), to co one tak naprawdę robią? Być może wegetują...

Ale czyż mogą wegetować, skoro zachodzą w ich ciałach procesy biologiczne? To one nie wegetują, albowiem wegetacja wiąże się z samozagładą wynikającą z braku robienia czegokolwiek, co prowadzi nas do śmierci z powodu zapalenia odbytnicy. W takim razie, skoro nie wegetują, to może fotosyntetyzują? Jasne, kurna, że fotosyntetyzują, bo są przecież roślinami. Fotosyntetyzowanie jednak nie jest żadną formą "przebywania na ziemi".

To do chuja z czymś takimś, bo ja, kuna, nie wiem jakie jeszcze są formy "bycia na ziemi" i jak je od siebie odróżniać i kim w tym wszystkim są dżewa! KURWA!

To może inaczej sobie zadam pytanie: czy jeśli se żyję z uczuciem, ale to drugie dżewo nie bardzo tak jakoś na to uczucie reaguje, to czy ja żyję? Tu będzie chyba prościej, a mianowicie: nie, ja nie żyję, ja się pogrążam. Zagłębiam się coraz bardziej w zakamarki swojej spaczonej od dzieciństwa jedynaczej psychiki i zaczynam popadać w katatonię. Krótko: od życia przechodzę w stan letargu, który można skończyć na dwa sposoby. Raz: pierdolnąć se w łeb, co nie jest wersją nazbyt pozytywną. Dwa: to drugie dżewo coś kiedyś dostrzeże i będzie tak zwany happy end, co jest wersją bardzo mało prawdopodobną, ale niezwykle pożądaną...

A teraz to wpizdu z tą całą filozofią, bo jak Wielki Ptak ma być filozofem, i lecę do Miecia, albowiem nie ma życia bez miecia...

"Znam tylko dwie nieskończoności.
Jedną jest wszechświat, a drugą ludzka głupota,
i co do wszechświata to nie mam pewności..."
A. Einstein

"Tyle rzeczy chciałbym ci powiedzieć
Tyle pytań chciałbym ci zadać
Lepiej jest może czasem nie wiedzieć
Ale chcę tylko z tobą pogadać

A tu ciągle nie miejsce nie pora
Nie ma czasu by usta otworzyć...

Wiem że może nie jestem tak mądry
Że nie wiele ze świata rozumiem
I nie zawsze mam wyraz pogodny
Ale nie wiesz jak bardzo cię czuję...

Nie milcz dłużej bo oszaleję
Szaleję
Szaleję..."

K. Feusette "Moja rozmowa" (fragmenty)

- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... Stop. Godzina. Ósma minut czterdzieści pięć sekund dwadzieścia... nie, dwadzieścia jeden, koniec eksperymentu. Początek rozpoczęcia: dziesięć sekund wcześniej. Efekt: bączek kręci się dziesięć sekund, i ani minuty dłużej. Początek następnego eksperymentu, godzina...


Od czasu znęcania się nad bączkiem minęło dokładnie dwanaście minut. W moim życiu, tak prywatnym jak i osobistym, nic się nie zmieniło. Słońce zajdzie o godzinie dziewiątej zero zero. Reszta dnia zapowiada się przerażająco fascynująca. Mam ochotę krzyczeć.


W głowie narodził się dosyć straszny pomysł aby poniższy tekst sfilmować.


Godzina dwudziesta pierwsza piętnaście: załączam kamerę, która od tego momentu kręci to co robię. Dziwnie się jakoś czuję. Życie osobiste nadal bez zmian. Życie prywatne też leży w gruzach.


Od dobrych pięciu minut siedzę i patrzę się prosto w obiektyw kamery. To przeraźliwie nieczułe czarne oko nie reaguje na żadne zaczepki z mojej strony. Jest nieczułe, jak co poniektóre przedmioty w moim życiu. Chyba wszystkie przedmioty są nieczułe. Ale czy na przykład taką prezerwatywę możemy nazwać nieczułą? No, nie bardzo, ona dużo czuje...


Radio gra cały czas.


strona 6


[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>

(C)opyright by magazyn Receptor. Wszelkie prawa zastrzeżone. Za treści zawarte w opublikowanych materiałach odpowiedzialni są ich autorzy.
Powrót na początek strony