Wyspa Korcula

Mur na Peljesacu Zobaczenie Dubrovnika było jednym z marzeń moich młodzieńczych wakacji w Jugosławii - niestety z rodzicami nigdy nie dotarliśmy tak daleko na południe. Skoro tym razem udało mi się je spełnić, pomyślałem o realizacji drugiego pragnienia z tamtych czasów - zwiedzenia którejś z wysp Dalmacji. Zarówno nasz przewodnik jak i miejscowi ludzie, których prosiliśmy o radę, dość zgodnie polecali jako szczególnie piękną i interesującą wyspę Korculę. Nie bez żalu, bo miejsce naprawdę było urocze, zostawiliśmy więc Sladenovici i pojechaliśmy z powrotem na północ - najpierw znaną nam już nadbrzeżną szosą, a potem wzdłuż wychodzącego na kilkadziesiąt kilometrów w morze półwyspu Peljesac. U podstawy Peljesaca zrobiliśmy krótką przerwę w miasteczku Ston, interesującym z dwóch przyczyn - historycznej i kulinarnej. W średniowieczu Ston słynął z ogromnych solanek, w których odparowywano wodę morską, ich łączna powierzchnia przekraczała 400 km kwadratowych. Dla obrony tych solanek, przynoszących kiedyś 30% całkowitych dochodów miejskich Dubrovnika, wybudowano system potężnych fortyfikacji - 5.5km murów z 40 wieżami i 7 bastionami. Większość przetrwała do dzisiaj i jest doskonale widoczna na wzgórzach otaczających miasteczko. W czasach bardziej współczesnych, Ston zasłynął z hodowli ostryg, serwowanych w restauracjach w porcie. Zamówiliśmy - Kasi bardzo smakowały, ale ja chyba muszę jeszcze potrenować, jeżeli mam zostać ich miłośnikiem.

Prom na Korcule Po ekskluzywnej przekąsce pojechaliśmy wzdłuż półwyspu do miasteczka Orebic, skąd kursują promy na Korculę. Kasia na promie Trochę obawialiśmy się jakiś kłopotów w postaci kolejek czy opóźnień, ale niepotrzebnie - dostaliśmy się na prom szybko i sprawnie. Przeprawa była przyjemna i relaksowa - wspaniałe widoki na Peljesac i Korcule, bryza łagodząca upał i barek z zimnymi napojami serwowanymi na odkrytym pokładzie. Kontrast z męczącą jazdą krętymi nadmorskimi szosami był tak uderzający, że postanowiliśmy sprawdzić czy nie uda nam się później, wracając do Polski, po prostu dostać się promem od razu do Rijeki, Skrawek cienia zamiast piłować ponownie najgorszy odcinek drogi na północ od Zadaru. Wyokrętowaliśmy się na przystani niedaleko miasteczka Korcula (nazwa taka sama jak całej wyspy) i wyruszyliśmy szukać kolejnego biwaku. Przedtem rzucił nam się w oczy jeszcze jeden zabawny obrazek. Na przystani nikt nie pomyślał o zapewnieniu czekającym na przeprawę choćby minimalnej osłony, żadnych drzew wokół też nie było, więc pasażerowie smażyli się żywcem w rozpalonych słońcem autach. Jak widać ze zdjęcia, ktoś sobie jednak poradził - wykorzystał dosłownie jedyny spłachetek cienia na całym dostępnym dla turystów terenie portu.

Domek letniskowy Przecięliśmy wyspę w poprzek, żeby dostać się na stronę otwartego Adriatyku (licząc po cichu na to, że na pełnym morzu można będzie upolować większe ryby...) Skrawki plaży i zaczęliśmy rozglądać się za następnym lokum. Z początku okolica niezbyt nam się podobała - domków z pokojami do wynajęcia ("apartmanami") oczywiście było całe mnóstwo, ale w dużych skupiskach, nie dających szans na tak cudowny spokój i izolację jak w Sladenovici. W końcu jednak dotarliśmy w rejon, gdzie w niewielkiej odległości od brzegu wynurzało się z morza kilka mniejszych wysepek. Leżały na tyle blisko, na oko nie dalej niż kilometr, że przy dobrej pogodzie można było pokusić się o bardzo oryginalną wycieczkę - dopłynięcie do nich wpław. Taras To nas zachęciło, więc w recepcji hotelu, przy którym zaparkowaliśmy żeby obejrzeć wyspy, wypytaliśmy o możliwość znalezienia noclegu w którymś z domków - cały ich rząd zbudowano obok hotelu na stromym zboczu między nadmorską szosą i brzegiem Adriatyku. Kasia i arbuz Oczywiście, jak wszędzie tego lata, miejsca były bez problemu - w parę minut po telefonie recepcjonistki zjawiła się truchcikiem spragniona gości właścicielka jednego z "apartmanów" i zaprowadziła nas na miejsce. Wbrew pierwotnym obawom, był to znów strzał w dziesiątkę! Domki letniskowe w tym rejonie (cały kompleks nazywał się Priżba) pobudowane zostały w jednym bardzo długim szeregu, więc turyści prawie się nie widzieli nawzajem (a raczej prawie by się nie widzieli - gdyby przyjechali...). Sam apartman okazał się dużo bardziej komfortowy niż w Sladenovici, za tę samą cenę! Dostaliśmy dla siebie cały parter małej willi - sypialnię, kuchnię, łazienkę i tarasik ocieniony piniami, z którego schodki prowadziły na małą betonową prywatną plażę. Można było ponurkować, potem wykąpać się pod własnym prysznicem, usmażyć ustrzelone rybki na prawdziwej kuchni a nie zaimprowizowanym palniku i na deser ochłodzić się lodowatym arbuzem prosto z lodówki. A wieczorem otwieraliśmy w sypialni na oścież wielkie składane drzwi i zasypialiśmy obserwując srebrny ślad księżyca migoczący na wodzie - oczywiście, akurat była pełnia... Po prostu - żyć nie umierać! Dla zainteresowanych podaję kontakt do właścicielki, miłej starszej pani: p. Borika Gavranić, Mażuranićevo setaliste 67, 21000 Split, Croatia, tel. +385 21 520 010 (warto dodać jedno zastrzeżenie - morze w tym miejscu jest głębokie od razu przy brzegu i chyba częściej niż w Sladenovici zdarza się spora fala, więc bezpieczna kąpiel wymaga większych umiejętności pływackich).

Blato Po rozpoznaniu podwodnych walorów nowego rejonu - rzeczywiście trafiały się całe stadka większych ryb, a także bardzo piękne olbrzymie czerwonobrązowe Kamienna dachówka ślimaki, bez muszli, pływające swobodnie ponad dnem na czymś w rodzaju śluzowatych skrzydeł - wybraliśmy się na pozwiedzanie samej wyspy. Na pierwszej wycieczce przejechaliśmy się przez wnętrze Korculi - malownicze doliny zalesionych wzgórz, z pięknie rozrzuconymi na zboczach miejscowościami. Podobno jeszcze niedawno w dolinach uprawiane były bardzo rozległe winnice, ale zostały one kompletnie zniszczone przez zarazę, i dzisiaj tylko gdzieniegdzie można znaleźć niewielkie plantacje. W samych miasteczkach można znaleźć trochę interesujących zabytkowych budynków. Najbardziej charakterystyczną cechą lokalnego budownictwa są jednak często spotykane dachy pokryte kamiennym łupkiem. Korcula słynęła w dawnych czasach ze swoich kamieniołomów i mistrzów kamieniarskich - wielka szkoda, że nowe domy mieszkańcy najczęściej pokrywają zwykłą czerwoną dachówką, zacierając oryginalny charakter historycznych wiosek.

Miasteczko Korcula Na całodniowe zwiedzanie wybraliśmy się do bez wątpienia najładniejszej i najciekawszej miejscowości na wyspie - Bastion murów noszącego takie samo imię jak cała wyspa miasteczka Korcula. Korcula nazywana bywa "małym Dubrovnikiem", i nie ma w tym żadnej przesady - zachowując proporcje, jest nie mniej urocza. Stara część miasteczka zbudowana została na niewielkim półwyspie, i podobnie jak Dubrovnik całkowicie otoczona masywnymi murami. Zabytkowe centrum Korculi już wieki temu bardzo starannie zaplanowano - szereg równoległych uliczek poprowadzono w osi, w której najczęściej wieją łagodne morskie mistrale, zapewniając w ten sposób naturalną wentylację i ochłodę, natomiast prostopadle do silnych zimnych wiatrów bora wiejących od strony gór (odpowiednik naszych halnych). Targowisko w Korculi Większość domów Beach Patrol w obrębie murów miejskich wygląda na stare i zabytkowe, po czasach świetności zostało również kilka kościołów, z piękną późnoromańską katedrą św. Marka na czele. Katedra, usytuowana dokładnie w centrum i najwyższym punkcie półwyspu na którym położona jest Korcula jest naprawdę bardzo duża jak na tak niewielką miejscowość - w czasach średniowiecznych, pod panowaniem Wenecjan, musiała być ona naprawdę zamożna i wpływowa. Oprócz kościołów, na starówce jest kilka niewielkich muzeów, a przede wszystkim dom, w którym podobno urodził się Marco Polo! Co prawda, imię to było w XIII wieku bardzo popularne w tej części Dalmacji, ale Korculanie twierdzą z przekonaniem, że "ten" Marco Polo urodził się właśnie u nich. Czy tak było naprawdę, zapewne się już nie dowiemy, ale ciekawość przeważyła i po spacerze wokół murów i zwiedzeniu starego miasta (oraz kupieniu na pamiątkę zabawnej koszulki - patrz zdjęcie powyżej) postanowiliśmy się tam wybrać.

Dom Marco Polo Okno "Dom Marco Polo" okazał być się czymś w rodzaju niewielkiej wieży wznoszącej się okrakiem nad wąską uliczką. Jak można się było spodziewać, w środku nie było nic specjalnie ciekawego, tablice informujące o wyprawach słynnego podróżnika, trochę lokalnej produkcji zabytkowych mebli i sprzętów domowych, parę interesujących elementów architektonicznych w rodzaju widocznego na zdjęciu obok ozdobnego otworu okiennego. Warto jednak było tam wejść z uwagi na naprawdę piękne panoramy ze tarasu na szczycie - czerwone i szare dachy Korculi poprzetykane zielonymi koronami palm, strzelistą wieżę katedry św. Marka, a wszystko na tle ciemnogranatowego Adriatyku i białych skał na półwyspie Peljesac. Leżący po drugiej strony cieśniny potężny szczyt dominujący nad Orebicem prezentował się tak imponująco, Cieśnina Dachy że zaczęliśmy się zastanawiać, czy mimo upału nie spróbować na niego podejść. Pomysł upadł natychmiast po zajrzeniu do przewodnika - zalecał na taką wycieczkę wysokie buty z cholewami, jako że góra podobno już od czasów rzymskich słynęła z nadzwyczajnej obfitości żmij. Wobec takiej perspektywy wróciliśmy popływać do Priżby...

Na dzień przed powrotem do Polski spróbowałem jeszcze jednej atrakcji - nurkowania z butlą. Kartę płetwonurka posiadałem już od dość dawna, ale mieszkając w Warszawie nie miałem zbyt wielu okazji do jej wykorzystywania, więc nigdy też nie zdecydowałem się na zakup kosztownego sprzętu - butli, regulatora ciśnienia, kamizelki BC i komputerka nurkowego. W Priżbie działało jednak małe centrum nurkowe, w którym można było wypożyczyć niezbędny ekwipunek i wynająć instruktora (dość drogo, niestety). Ponieważ nie nurkowałem z akwalungiem od prawie dwóch lat (ostatnio jesienią 1997 na Hawajach), nie czułem się zbyt pewnie i wykupiłem właśnie "wycieczkę z instruktorem". Duże przeżycie - zeszliśmy na 33.6m, pobiłem własny rekord głębokości. Na 15m przekroczyliśmy tzw. termoklinę - ostrą granicę między ciepłą i zimną wodą. Poniżej morze miało tylko 15C, ale było bardzo przejrzyste - całkowicie spokojne i niezmącone. Ryb nie pływało zbyt wiele, ale za to zachowywały się zupełnie inaczej niż w pobliżu powierzchni - były nie spłoszone i ciekawskie, wyraźnie zaintrygowane nietypowymi gośćmi. Na dnie rosły kolorowe wodorosty, gąbki, ukwiały, trafiła się nawet spora ośmiornica. Instruktor wyraźnie doskonale znał teren - bez problemu odszukał kilka mini-grot z wąsatymi langustami. Wynurzyliśmy się po 50 minutach - może i dobrze, że już musieliśmy wracać do Polski, bo po tak wspaniałej podmorskiej wycieczce gotów byłbym zrujnować się na następne...

Korcula - widok z promu W końcu jednak czas nam się skończył i musieliśmy wyjechać z Priżby. Wyspa Hvar Nie udało nam się zrealizować pomysłu z dostaniem się promem do Rijeki. Biuro sprzedające bilety nie oferowało żadnych rezerwacji - pani w okienku zaproponowała nam, żebyśmy przyjechali wieczorem do portu w miasteczku Vela Luka i stanęli w kolejce, to może rano dostalibyśmy się na prom! Zamiast tego wybraliśmy krótszą, ale i tak oszczędzającą sporo czasu i wysiłku przeprawę - trasą lawirującą między północym cyplem półwyspu Peljesac i południowym krańcem wyspy Hvar popłynęliśmy z Korculi do Drvenika, portu niedaleko Makarskiej Riviery. Żeby nie powtarzać jazdy nadmorską szosą, w pierwszym możliwym miejscu odbiliśmy w głąb lądu i pojechaliśmy do Warszawy trasą przez Zagrzeb, Maribor i Wiedeń - półtora dnia jazdy, wliczając parę godzin drzemki w aucie po przekroczeniu granicy austriacko-czeskiej. Z drogi powrotnej został nam w pamięci głównie przejazd przez Krainę - część Chorwacji zamieszkałą kiedyś głównie przez etnicznych Serbów, a teraz prawie opustoszałą po ciężkich walkach, które się tu toczyły. Wrażenia bardzo przygnębiające - w Dalmacji zniszczone były niektóre domy, tu zburzono i spalono większość zabudowań, a te które zostały są w większości niezamieszkane i straszą tylko wybitymi oknami. Ludzi prawie nie było widać, za to na drogach bardzo dużo policyjnych patroli. Tak chyba mogła miejscami wyglądać Polska zaraz po II wojnie światowej - oby nam się już nigdy nic podobnego nie przydarzyło!

Krótkie podsumowanie naszej wycieczki: po prostu wspaniałe wakacje! Chorwacja nie jest dla Polaków miejscem bardzo egzotycznym, wielu rodaków spędza tam urlopy, nam jednak udało się trafić na bardzo specyficzny okres, tuż po kolejnej wojnie na Bałkanach. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, nie spowodowała ona żadnych perturbacji dla turystów na samym wybrzeżu Dalmacji - ani dodatkowych zagrożeń, ani nawet kłopotów z zaopatrzeniem czy zwiększoną agresywnością służb porządkowych. Ludzie w większości są jednak z natury ostrożni, więc na wszelki wypadek tego lata do Chorwacji nie przyjechali, dając nam wyjątkową okazję do nacieszenia się jej urokami w ciszy i spokoju (nie mówiąc już o tym, że znacznie taniej, niż byłoby to możliwe w innych latach). Taka okazja raczej się już nie powtórzy (oby!) - ale Dubrovnik i Korculę na pewno i tak warto zobaczyć!



Janusz Rosiek, 09.03.2001


Poprzedni etap   |   Powrót do strony Chorwacja