Vesteralen

Naszym następnym celem są archipelagi Vesteralen i Lofotów, kilkaset kilometrów na południe od Nordkapp, ale ciągle jeszcze za Kołem Polarnym (zahacza o najbardziej na południe wysuniętą część Lofotów). Jedziemy w zasadzie jednym ciągiem, z jednym postojem po drodze w Tromso. Jako dzieciak pasjonowałem się książkami o wyprawach polarnych, i nie mogłem sobie odmówić wizyty w mieście z którego wiele z nich ruszało.

Arctic Cathedral Amundsen Docieramy do Tromso późno, około 8 wieczorem. Niby dzień polarny, ale jednak jest pochmurno i ciemnawo, trudno o dobre zdjęcia. Zaczynamy od obejrzenia tzw. Arctic Cathedral, polecanego w przewodniku Michelina nowoczesnego protestanckiego kościoła o oryginalnej architekturze. Rzeczywiście fajny: zbudowany z nakładających się płyt-łusek, mimo rozmiaru sprawia wrażenie lekkiego i jasnego. Pomniki Można by polecić do obejrzenia projektantom niektórych naszych sakralnych szkaradzieństw. Samo centrum miasta jest dość sympatyczne, port, niewysoka drewniana zabudowa, sporo barów i, mimo nienadzwyczajnej pogody, młodych ludzi na ulicach. Poza tym mnóstwo przeróżnych pomników i rzeźb, w tym oczywiście dwa samego Amundsena, który z Tromso zaczynał swoje wyprawy.

Most na Vesteralen Nocujemy kilkadziesiąt kilometrów za Tromso, następnego dnia mijamy na trawersie Narvik i dojeżdżamy do pierwszej wyspy archipelagu Vesteralen, Hinnoyi. Jeszcze niedawno jedyną formą komunikacji między wyspami były promy, ale ostatnio przez wszystkie większe cieśniny Kwiaty,
morze i góry (poza najszerszą oddzielającą Vesteralen od Lofotów) zostały przerzucone mosty albo wykopano pod nimi tunele. Mosty robią niesamowite wrażenie: wyglądają pięknie i bardzo ażurowo w stosunku do rozmiarów cieśnin. Pogoda znów robi się wspaniała i podziwiamy widoki. Góry są tu znacznie wyższe niż na Mageroyi, wiele ma w granicach 1000m, czyli mniej więcej tyle ile wynosi typowa względna wysokość Tatr. Roślinność też jest o wiele bujniejsza, całe pola kolorowych kwiatów. Dominuje fiolet, wspaniale kontrastujący z zielenią gór i błękitem morza.

Moysalen Szukając campingu w miasteczku Sortland (stolica wyspy Lannoya) zaprzyjaźniamy Kalbfjord się z norweskim gospodarzem, który pozwala nam rozbić namiot na swojej plaży. Z portowego nadbrzeża w Sortlandzie rozpościera się wspaniały widok na wznoszącą się po drugiej stronie cieśniny, na wyspie Hinnoya, najwyższą górę Vesteralen: Moysalen, 1342mnpm. Postanawiamy tam wejść następnego dnia. Według naszego przewodnika można albo wystartować z wioski w której kończy się droga i dojść do podnóża góry Kwiaty na ścieżceMostek wzdłuż wybrzeża fiordu, albo skrócić sobie drogę wynajmując na ten etap łódkę. Decydujemy się na wariant pieszy i szybko się przekonujemy że nie jest specjalnie popularny: ścieżka idzie samym brzegiem morza, jest bardzo mało chodzona, miejscami zanika i musimy szukać dalszego ciągu w zaroślach. Za to nie muszę dodawać że znów jest prześlicznie! Zatoka wzdłuż której idziemy ma nazwę Kalbfjord, po polsku Niebieski Fiord, i w plamach słońca ma zupełnie Domek nad Kalbfjordem nieprawdopodobny kolor, jaskrawo jasnoniebieski, jaki czasami można zobaczyć na reklamówkach kręconych na Karaibach. Szlak jest bardzo urozmaicony: laski, łączki, pola kwiatów, sporo strumyczków spływających z gór. Przez niektóre przerzucone są kładki, przy innych trzeba zejść aż do morza i przekraczać je brodząc. W połowie drogi trafiamy na uroczy domek letniskowy nad samym morzem. Nie dochodzi do niego żadna droga, gospodarze muszą się tu dostawać łodzią.

Zamarznięte jezioro Droga wzdłuż fiordu zajmuje nam dużo czasu, w końcu już po południu docieramy Śnieżne podejście do małej przystani, do której dopływają łódki turystów wynajmujących zawodowych przewodników. Pogoda się trochę psuje, robi się pochmurno i ciemnawo. Ścieżka prowadzi w głąb lądu, najpierw płaską doliną a potem przez bardzo stromy i męczący próg do wiszącej doliny. Za progiem wchodzimy w całkiem inny świat. Okazuje się że klimat nie jest aż taki łagodny - mimo że jest początek sierpnia Grań szczytowa Moysalen dolina jest pełna śniegu a jeziorko pośrodku w połowie zamarznięte. Oczywiście nie przyszło nam do głowy zabierać czekanów, więc na stromych śniegach podpieramy się ostrymi kamieniami w rękach. W końcu na początku podszczytowego pola śnieżnego (widoczne dobrze powyżej, na zdjęciu Moysalen nad cieśniną morską) znajdujemy kilka żeliwnych prętów Podszczytowe śniegi które ktoś tu przyniósł i zostawił do użytku innych. Przy ich pomocy docieramy w końcu na wierzchołek. Jest już bardzo późno, 8 wieczór, i jesteśmy mocno zmęczeni: podejście co do odległości (ok. 15km) i przewyższenia (1400-1500m) jest mniej więcej takie jak z Łysej Polany na Rysy, ale w dużo trudniejszym terenie i solidnie dało nam w kość, tym bardziej że jak dotąd wakacje spędzaliśmy głównie za kółkiem. Szczyt
Moysalen Wpisujemy się do książki wejść na szczycie i znajdujemy tam jeszcze jeden wpis Polaków, sprzed mniej więcej miesiąca! Most nad cieśniną Mimo późnej pory i pochmurnej pogody widok z wierzchołka jest fenomenalny: z jednej strony góry we wnętrzu wyspy Hinnoya, z drugiej cała panorama wysp i cieśnin ograniczonych z lewej strony skalnym, wyglądającym groźnie i ponuro murem Lofotów. Najpiękniej wygląda ażurowy most łączący wyspy Lannoya i Hadseloya nad oświetloną na złoto cieśniną.

Kalbfjord w nocy Zejście zajmuje nam jeszcze dużo czasu - po tych śniegach nie daje się chodzić szybko bez poważnego ryzyka skręcenia sobie karku, ale pomaga nam światło polarnego dnia. W górach bardziej na południe skończyło by się pewnie na zimnym biwaku i czekaniu na świt. W końcu około pierwszej w "nocy" docieramy na ostatnich nogach z powrotem do naszego auta. Na zakończenie Kalbfjord żegna nas kolejnym pięknym widokiem: zamiast błękitu piękna gama szarości i czerwieni, oraz, czego już na zdjęciu nie widać, rozdzierającym jazgotem mew.

Most na Hadseloyę Po odespaniu następnego dnia przeprawiamy się na Lofoty. Z wyspy Lannoya, na której biwakowaliśmy, Dwumetrowy barszcz trzeba przebyć dwie cieśniny: pierwszą przejeżdżamy po moście który widzieliśmy poprzedniego dnia ze szczytu Moysalen, druga jest tak szeroka że trzeba się przez nią przeprawiać promem. Czekając na prom odkrywamy kolejną ciekawostkę: roślinę która występuje powszechnie w Polsce, tzw. barszcz, ale ma może pół metra wysokości. Plamy
słońca Tu jest mniej więcej mojego wzrostu (198cm), a podobno bywają i egzemplarze 3-metrowe! W końcu udaje nam się "zaokrętować" i, żegnani przez piękne efekty świetlne, przeprawiamy się na pierwszą z wysp archipelagu Lofotów, Austvagoyę.


Poprzedni etap   |   Powrót do strony Laponia   |   Następny etap