Była ciemna, bezksiężycowa noc. W dali słychać było wycie wilka. Nie wiem, do czego wył ten wilk, skoro nie było widać księżyca. Może był to wilk - wariat, może ćwiczył do chóru, może wracał z imprezy, a może opłakiwał urodziny teściowej. W każdym razie wycie powodowało nieodparty nastrój grozy, i to nie takiej grozy, jak w "Opowieściach z krypty", ale takiej prawdziwej, jak w "Nocy żywych trupów". Wiał słaby wiatr, a jakiś kretyn śpiewał "Dupa idzie do szkoły". Jak to często na pustkowiach bywa, było pusto.
Monotonię otoczenia zakłócała jedynie ciemna postać stojąca koło wzgórza. Był to potężnej postury mężczyzna. Miał na sobie długi czarny płaszcz z kapturem, skórzane buty, wytarte spodnie i bluzę Nike. W prawej ręce trzymał sztylet, a w lewej głowę orka. Reszta tegoż orka leżała sobie obok na ziemi i wyglądała, jakby była bez głowy. Ciemna postać dumnie przyglądała się zwłokom swojej ofiary.
- A psik! - mężczyzna wydobył z siebie dźwięk będący bez wątpienia kichnięciem. Po chwili kichnął znowu, tym razem dużo głośniej i cały się zasmarkał. Kolejny atak kataru był tak silny, że ciemna postać nie zdołała utrzymać w miejscu prawej ręki, którą energicznie machnęła.
- Ałć, cholera! - krzyknęła, łapiąc się za biodro, które zaczęło lekko krwawić. Zdenerwowana wbiła kilka razy sztylet w głowę orka, po czym włożyła sztylet do buta i w tym momencie przeraźliwie kichnęła.
- Ałć, cholera! - Tym razem nasz bohater złapał się za kostkę. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, kopnął to, co do niedawna było głową orka, nóż rzucił na ziemię.
- Ałć, cholera! - Nie. Tym razem głos nie wydobył się z jego gardła.
- O, wybacz. - powiedział od niechcenia.
- Nic się nie stało - odrzekła ciemna postać, która właśnie wstała ocierając oczy i wyjmując sobie sztylet z uda. Był to potężny mężczyzna w krótkim płaszczu z kapturem. - Zdarza się. Jak się masz, Pryk?
- Dziękuję, Bek. Ta alergia na smoki doprowadza mnie już do szału. Kiedyś zrobię sobie przez nią krzywdę.
- No tak. To może po małym? - Zaproponował Bek. Obaj wyjęli zza płaszcza po kuszy i bezbłędnymi strzałami powalili dwóch przebiegających akurat krasnoludów.
- O! Widzę, że nie próżnowałeś. - Bek wskazał na leżące zwłoki.
- Ee, tam. Tak tylko sobie mieczem machałem.
- Acha, rozumiem. Słuchaj, może czekamy w złym miejscu? Całą noc tu sterczymy.
- Słyszałeś, co nam mówili ludzie w wiosce. Smok pojawia się na wzgórzu nad ranem.
Bek zrobił mądrą minę, po czym przemówił:
- A może schował się za pagórkiem, o tam. - pokazał palcem na przeciwległą stronę wzgórza (praca domowa: jak udało mu się to zrobić?).
- Ty durniu! A widziałeś kiedyś smoka schowanego za pagórkiem?
- No nie. Nieważne
Nagle Pryk zobaczył opuszczającego się na pajęczynie pająka, który ni stąd, ni z owąd odezwał się do Pryka:
- Cześć. Masz klej?
- Nie.
- No to cześć.
Po chwili milczenia odezwał się Bek:
- Na czym polega twoja alergia?
- Kicham, gdy gdzieś w pobliżu jest smok. A psik!
- Acha. To myślisz, że przyjdzie dziś ten smok?
- A bo ja wiem? A psik! W każdym razie trzeba pilnować do rana. Teraz twoja kolej. - co mówiąc ułożył się do snu. - Ałć, cholera! - Schował nóż do torby i zamknął oczy. Nie zdążył jednak zasnąć, ponieważ nagle ciszę przerwał przeraźliwy ryk.
- A psik!
Obaj mężczyźni wyciągnęli pośpiesznie miecze i gotowi do walki czekali na rozwój wydarzeń. W pewnym momencie zza wzgórza wychylił się ohydny łeb smoka.
- A psik!
Bestia spojrzała okrutnymi, przekrwionymi ślepiami na dwie ciemne postacie, łypnęła, poprawiła brwi, po czym ryknęła i wzbiła się w powietrze. Powoli odsłaniało się olbrzymie cielsko. Najpierw oczom wojowników ukazały się przednie łapy w gumowych rękawiczkach. Później odsłoniły się błoniaste skrzydła. Za nimi były kolejne, i jeszcze następne. Dalej znajdowały się tylne łapy, za nimi ogon, za którym nie było już nic. Potwór zionął ogniem i ruszył do ataku.
- A psik!
Kichnięcie było tak potężne, że alergik przewrócił się, a wywołany przez nie podmuch zgasił płomień. Smok stracił równowagę i upadł na ziemię. Bek skoczył do przodu i błyskawicznym cięciem zagłębił miecz w szyi potwora. Smok wrzasnął tak, że sam się przestraszył, wypluł butlę gazową z palnikiem i padł martwy.
- A psik! Aleś go załatwił. Dobra. Zjeżdżajmy stąd, bo zakicham się na śmierć.
Dwie ciemne postacie zniknęły za zboczem. W pewnej chwili zwłoki ofiary łowców poruszyły się. Łeb się podniósł i odleciał kilka metrów, jakby pchnięty jakąś wewnętrzną siłą. Z szyi wyszło siedmiu skromnie ubranych mężczyzn.
- Ale mi śmignął tym mieczem przed nosem. Następnym razem siedzę na ogonie. - odezwał się pierwszy z nich.
- Kolejni łowcy uwierzyli w te bajki o smokach. Niedługo nasza wioska stanie się atrakcją turystyczną i będziemy bogaci. - rzekł drugi.
- O ile nas nie potną ci łowcy.
- Nie gadaj tyle, tylko pomóż nam zabrać skórę smoka. I nie zapomnij palnika.
Sześć zagadkowych postaci ruszyło w stronę wioski.
- A psik! - kichnęła jedna z nich.
- Co jest?
- Mam alergię na łowców smoków.
Tymczasem zza zbocza wychylił się złowrogi łeb smoka.