Marcin stał przed wysokim budynkiem fabryki. Wyraźnie odróżniały się cztery kondygnacje budowli. Przed wejściem tłoczyło się mnóstwo ludzi. Wszyscy czekali na wejście. Pierwszy dzień pracy zapowiadał się na bardzo ekscytujący. Gdy był tu ostatnim razem, na rozmowie wstępnej odniósł niezwykle pozytywne wrażenie. Widział młodych ludzi, rozpromienionych możliwością kształcenia, śmiali się, byli serdeczni, dowcipni i inteligentni. Wyczuł to po krótkich rozmowach jakie z nim przeprowadzili. Teraz i on miał szansę dołączyć do tego cudownego grona. W końcu nadeszła jego kolej. Wszedł do długiego korytarza. Szare ściany niczym nie przypominały wnętrz z poprzedniej wizyty. Podszedł do recepcji znajdującej się na końcu korytarza.
- Proszę, oto wasz uniform - powiedział recepcjonista, wysoki gbur w zielonym mundurze z etykietą na piersi - Wasz numer seryjny to 55021. Zapamiętaliście? - Marcin skinął głową - Tymi drzwiami prosto. Następny.
Marcin ruszył dalej. Wszedł do małej sali, gdzie wszyscy się przebierali w uniformy, on też tak zrobił. Wrzucił swoje stary ubranie do przygotowanego kosza i przeszedł do następnej sali. Fryzjer? - zdziwił się, ale o nic nie pytając usiadł na wolnym siedzeniu. Od razu podszedł do niego człowiek w mundurze i bez zapowiedzi zgolił mu włosy. Chłopak z żalem patrzył, jak fryzjer obcina jego długo zapuszczaną fryzurę. Nie miał pojęcia, o co właściwie tu chodzi: uniformy, numery, a teraz to? Tego nie było w umowie. Po goleniu wszedł do wielkiej klasy. Zajął miejsce ze swoim numerem i czekał. W pomieszczeniu byli inni podobni do Marcina. Po chwili pojawił się mężczyzna w białym fartuchu. Jakiś doktor.
- Witajcie. Jestem tu oddelegowany aby poinstruować was o programie pracy w naszej fabryce. Musicie przejść przez cztery poziomy. Pierwszy to odzwyczajenie was od starych złych nawyków, drugi nauczenie was poprawnego myślenia, trzeci wpojenie wam pewnej niezbędnej wiedzy, no i czwarty - umocnienie i zatwierdzenie waszej wiedzy testami. Pytania?
- Gdzie są ci ludzie, których widziałem w czasie spotkania kwalifikującego? - zapytał ktoś z tyłu.
- Dział reklamowy znajduje się z drugiej strony trzeciej kondygnacji. Jeśli nie ma więcej pytań zapraszam do sal pracy. - zakończył doktor po czym wyszedł. Wszyscy rozeszli się po różnych pomieszczeniach. Marcin też poszedł. Rok pracy się zaczął...
To był naprawdę ciężki czas. Marcin harował jak wół. Nie miał czasu na nic innego poza fabryką. Na przerwach posiłkowych spotykał ludzi z wyższych poziomów. Wyglądali okropnie. Wszyscy mieli płaskie czoła, pewnie od umacniania wiedzy płaskimi deskami, którymi wszyscy zakuwali się wieczorami. Ich niegdyś jasne oblicza miały teraz szary kolor. Oczy właściwie nie widoczne zaszły cieniem i patrzyły z jakiejś wielkiej oddali. Nic nigdy nie mówili, bo ich wargi jakby zszyte, zrosły się zamykając im usta. Porozumiewali się za pomocą krótkich mruknięć. Nie przyjmowali też praktycznie żadnych niepotrzebnych informacji, gdyż ich uszy skurczyły się i nastawione były na głosy ludzi w białych fartuchach, doktorów. Marcin z początku bał się tych manekinów, jak ich nazywał. Nie chciał być jak oni. Dawny mit o fabryce zniknął gdzieś bezpowrotnie. Starsi koledzy, głusi, ślepi i niemi na resztę świata, o sztywnych ramach myślenia, narzuconych im przez doktorów, budzili w Marcinie odrazę. Nie chciał być właśnie takim manekinem o małym mózgu, rośliną, która umie pobierać wiedzę z tylko jednych korzeni. Marcin zamykał swe myśli i nie dawał doktorom zrobić sobie prania mózgu. Codziennie patrzył w lustro i obserwował swoją twarz, czy nie pojawiają się pierwsze ślady cienia na niej. Dobrze mu szło, cały czas miał jasne spojrzenie i zachowywał zdrowy rozsądek. Jego znajomi, którzy z nim weszli pierwszego dnia do fabryki, dawno już upadli i zaczęli ciemnieć. Doktorzy szybko spostrzegli, że Marcin stawia opór i często karcili go za to.
- Numerze 55021 długo będziecie jeszcze robić z nas idiotów? Za karę chłosta i trzy tygodnie karceru. - brzmiał wyrok.
Dwóch mundurowych wyprowadziło chłopca. Zamknęli go w izolatce gdzie podłączono go specjalnej aparatury i poddano jego mózg szczegółowym doświadczeniom. Chłopaka niezwykle to męczyło. Tracił ciągle przytomność, a z nosa co chwila ciekła mu krew. Gdy z nim skończyli, jakiś wielki mundurowy wychłostał go i wrzucił do ciemnej piwnicy. Było tu zimno i wilgotno. Na dodatek w karcerze było mnóstwo szczurów, które gdy tylko Marcin zasnął obgryzały mu skórę. Rzadko dostawał coś do jedzenia, a gdy już dostał to tylko jakieś resztki. Po trzech tygodniach wrócił do zajęć. Nie miał sił by cokolwiek robić. Chudy i wynędzniały wsłuchiwał się w słowa doktorów. Nawet nie rozumiał co do niego mówią. Na przerwach patrzył po twarzach swoich znajomych. Cień na ich obliczach był już niezwykle gęsty. Ich usta, w prawdzie jeszcze nie zrośnięte wydobywały z siebie tylko mruknięcia. Mówił coś do nich, ale nie reagowali na jego głos. Został sam. Po zajęciach padł na swoje łóżko, nie był wstanie nic zrobić. Chciało mu się spać. Resztkami świadomości sięgnął po lusterko do szafy. Na swojej wynędzniałej i poszarzałej twarzy zobaczył wyraźny zarys cienia...
P.S.
Witam wszystkich pierwszoklasistów w naszej szkole. Mam nadzieję, że szybko się zadomowią w murach Hoffmanowej. Życzę im, jak również ich rodzicom i nauczycielom, aby wyrośli na prawdziwych intelektualistów.
Pavlo
(autor alternatywny)