Tekst pochodzi z numeru 14 (1/2002) czasopisma Anyten Mlek. All rights reserved.
Wewnątrz
Zapiski z przejść fazowych październik-grudzień 2001
Ryszard Kostecki

1. Underground

Tropieni prześladowani niszczeni z premedytacją żyjący w ciągłym strachu spoglądając co chwila za siebie czy nie czai się ktoś czy obława nie zaciska już ostatecznie sznura na szyi uciekając trwamy trwając uciekamy przedłużając naszą nieuniknioną agonię każdy dzień każda noc przesycona trwogą skuleni w sobie omijamy światła latarń nienawidzą nas to cena którą płacimy za świadomość myślenie czucie po zapłaceniu której zostaje przemykanie się w systemach kanalizacji miejskiej odpadki na śmietnikach resztki świetności człowieka czymkolwiek on był znów kroki trzeba uciekać pisk szczurów one nas pomszczą chyba że je też....

2. Silence

Było cicho, tak bardzo cicho...

Ogród mienił się promieniami wschodzącego słońca. Krople rosy wiszące na liściach i łodygach odbijały w sobie słowika, siedzącego na gałęzi starego buka. Słowik patrzył na otaczające go piękno i zachwyciwszy się rozpoczął pieśń życia, przebudzenie...

Nagle krzyk dowódcy rozdarł świat. Zewsząd rozległy się serie wystrzałów karabinowych, zrywających korę z brzemiennych w owoce drzew. Kwiaty szybko i sprawnie zostały rozdeptane przez żołnierskie buty, zaś starego buka wyeliminowano dwoma granatami. Żywopłot nie stawiając najmniejszego oporu legł zmiażdżony wjeżdżającym nań czołgiem.

Cała akcja nie trwała więcej niż pięć minut. "Kolejne ognisko rebeliantów zostało zlikwidowane. Dziękuję wam chłopcy, dobra robota" - tryumfalnie rzekł dowódca, po czym zarządził wycofanie oddziału.

Na pobojowisku pozostał trup słowika z wyprutymi na zewnątrz wnętrznościami.

I znów zapadła cisza.

3. Między trakcją a jawą

Rybie

Smok, a właściwie bryła sztywna, stopniał w blasku wczesnoporannego tramwaju, który nucąc cichutko "Rozkwitające druciki trakcji" oddalił się w mgłę budzącego się powoli i bezbronnie miasta. Podążmy za nim, a nuż na jakimś nieprzepisowym zakręcie wyjawi nam jedną z tajemnic znanych tylko tym, którzy choć zawsze jadą do przodu, nigdy nie mogą się wydostać z ograniczeń szyn. Chociaż...

Stare podania opowiadane przy blaskach gasnących w zajezdni neonówek wspominały o dniu, kiedy tramwajom urosną skrzydła i będą mogły ulecieć gdzieś tam - hen, daleko - w te wszystkie piękne i zapierające prąd w silnikach miejsca, o których dało się czasem usłyszeć od pasażerów. Ach! Zobaczyć co znaczą dźwięczne słowa "las", "morze", "góry", położyć się na grzbiecie na grani i patrzyć do góry kołami na świat, a gdyby przyszedł maszynista, to wzbić się wysoko w obłoki i ulecieć daleko, tam, gdzie nowe przygody, nowe marzenia...

Lecz póki co czas skrzydeł nie nadszedł, więc trzeba było już iść spać, by jutro znowu czuć w sobie buty nieznajomych lub znajomych, lecz często tak czy siak obcych ludzi. Chociaż też byli ci bliscy, dający ciepło, rozgrzewający od wewnątrz łagodnym głaskaniem poręczy, delikatnymi chuchnięciami w mroźne zimowe chwile, oraz swoimi uśmiechami i oczyma, które mimo wszystko, mimo całej szarości niemal monolitycznie odlanego z betonu miasta i jego mieszkańców, niosły życie...

4. Razem

after Wilanowska

Niechaj więc będzie świat. Świat zgoła nieprzychylny życiu, ziejący bądź próżnią bądź plazmą, w powszechnej władzy drugiej zasady termodynamiki.

Kocham Cię. Wśród jesiennych liści świeci słońce nie zdając sobie sprawy ze sztampowości i ogrania całej tej sytuacji.

W wyznaczonych przypadkiem korytarzach płyną społeczno-kulturowo określeni ludzie, żyjąc wprawdzie, lecz co to za życie?

A Ty trzymasz mnie za rękę tak jak miliony innych ludzi właśnie teraz w Argentynie wstaje nowy dzień.

I tak samo mam dwie ręce, dwie nogi i nadzieję, że będę odstającym punktem na rozkładzie statystycznym homo sapiens sapiens.

Bo razem patrzymy w jutro, razem tańczymy w dzisiaj - bycie tylko i aż człowiekiem to sens życia, wystarczy spojrzeć w oczy.

5. Blumen gegen herbst

Ach, czyż nie jest pięknie w sposób perspektywiczny zagrzebać się in the coffin, gdzie pieśni weselne pływaków żółtobrzeżków roznoszą radość wszem i wobec? Czyż nie jest esencją sensu egzystencji dreptanie w rytmie marsza pogrzebowego gdzieś - hen - wśród pól, po których ciągną się bataliony snopowiązałek myśli? I czyż nie jest wartością najwyższą poszukiwanie kwiatów pomiędzy sznurowadłami transformatorów, śniących beztroskie wolty niczym rajskie ogrody?...

6. Zmierzch / Distance in Your eyes

Czy próbowałeś kiedyś walczyć z jesienią? Ci ze śródmieścia jakoś sobie radzą - zalali ziemię betonem, więc nic nie rosnąc nie usycha. Ja zaś ostatnimi czasy wyplewiłem ziemię i zasadziłem na niej drzewa. Ich widok codzień rano dawał mi wiele radości. Lecz tu nagle chmury, deszcz i wtem liście w mym ogrodzie pożółkły, a wiatr pozrywał je i z ogromną siłą sypnął mi w oczy. I już ja sam turlam się, pędzę wśród zżółkłych liści, rzucany o krawężnik, w kałuże...

W półmroku dalekiego światła latarni spoglądam teraz na moje drzewa - moje kochane drzewa! - i czuję w sobie wielkie zmęczenie...

Ledwo wyrwawszy się ze szponów wiatru wszedłem, by odpocząć, pełen cichego smutku, do domu. Popatrzyłem na liście zebrane wczoraj w parku, tak wtedy żywe, i... zwinęły się... usychają...

Zaczęła się długa zima...

7. Królestwo I

Moje małe królestwo - w poezji, programowaniu, literaturze, fizyce, muzyce - tej melodycznej, a jakże! - z wielkimi planami, marzeniami, rozleniwione i niedbałe wobec dnia codziennego, na ulicach profesorowie i natchnieni poeci, na latarniach gdzieniegdzie kwiaty, a gdzieniegdzie demony sądu ostatecznego wieszające nieboszczyka ludzkości... Tak, to ono - niepokorne, chaotyczne, tu księstwo się buntuje, tam hołdy wznoszą... Niełatwe jest rządzenie takim galimatiasem, niełatwe...

Racz jednak przyjąć ten dar, o Pani, siadając przy mnie na królewskim tronie, gdzieś wieczorem, w kuchni...

8. Królestwo II

Otom i ja - cesarstwo u progu wielkiego konania; ale jeszcze nie czas umierać - dopiero jutro, gdy mróz poranka zetnie krew w żyłach i oczy przemienią się w bryłki lodu, tak dobrze znane królowym śniegu, ich saniom i reniferom, często odwiedzającym samotnych chłopców w butwiejących pałacach dziecinnych marzeń. Slogany drapieżnych smutków, religie wieczornych autobusów - to wszystko się przelewa, wlewa i wylewa w stronniczości i niezapominajkach tak dawno nie widzianych, ach... gdzież zginęło moje dzieciństwo?

A tu nauka, praca, obowiązki, intelekt, emocje - madame, czy mogę się pobawić misiem? - gdzie jest mój misio?! Gdzie się rozpadły kwiaty - pięciolatka dusza? Nie mogę jej znaleźć wśród całek, tensorów, nie mogę jej znaleźć - na dłużej! nie na chwilę! - w muzyce, ludziach... Gdzie się schowałaś? Gdzie? - Już dobrze, niech będzie, przegrałem, ale wyjdź już z ukrycia, proszę - pobawimy się w dom.

A dom? - Szwankująco-nienormalny jak w horyzonty czasu zajrzeć, gdzie jest spokój, bezpieczeństwo? - Gdzie mogę się schować, a głaskanie nie wiąże się z krzykiem za pół godziny? - Gdzie chcę wrócić? - Gdzie?!

Lecz tu znowu rzeczy do zrobienia jutro, sprawy, sprawy, sprawy, słowa, słowa, słowa, a tak chciałbym po prostu być, po prostu być szczęśliwym...

9. Kulturkampf@XXI.com

- Co ty tam znowu piszesz?

...Było nas kilku, właściwie kilkoro... Grupa studentów nauk ścisłych, którym nieobce było zajmowanie się sprawami wykraczającymi poza ich dziedziny... Cotygodniowe dyskusje w azjatyckiej kawiarni na rogu Plater i Wilczej budziły w nas wiele emocji i pobudzały do myślenia... Nawet nie zauważyliśmy, jak z naszych rozmów powoli zaczęła się krystalizować nowa dyscyplina - analiza rzeczywistości... Pierwsze próby ścisłych dowodów, współzawodnictwo w ich obalaniu... Potem pierwsze poważne osiągnięcia: twierdzenie Górskiego, lemat Kleyffa, moje Drugie... Im głębiej wchodziliśmy w rzeczywistość, tym coraz bardziej mieliśmy poczucie uciekającego czasu, przerażającego tempa w którym ewoluowała kulturosfera naszego gatunku, zaczęliśmy odczuwać chorobliwą wręcz potrzebę działania... Za późno.

Joanna podeszła do mojego fotela, delikatnie dotknęła dłonią moich włosów...
- Kochanie... to nie ma sensu... przecież wiesz...
- Wiem - odpowiedziałem - ale nie mam już innej drogi - nie ma już nadziei, ale stare przyzwyczajenia pozostały, mechanizm dalej działa, choć właściciel zbankrutował... Asiu... tak się boję... przytul mnie...
- Chodź...

Pamiętam jak dziś - był to grudzień, cała Warszawa zasypana śniegiem, błyszczącym w promieniach ostrego zimowego słońca. Powoli dochodziliśmy do całokształtu, jak ją zwaliśmy, teorii dynamiki kultury. Nasze ustalenia pokrywały się z dostępnymi danymi antropologicznymi i socjologicznymi. Wtedy też padł pomysł - rzucony bodajże przez Pawła - jednolitego spisania i wydania tej teorii. Pasjonowały nas zwłaszcza heurystyczne możliwości modelu: programowanie zmian w kulturze. Rozentuzjazmowani snuliśmy wizje poprawy sytuacji na świecie - przecież większość cierpień ludzi była wynikiem pewnych uwarunkowań kulturowych - obiektywnie suma dóbr (także tych emocjonalnych) na Ziemi podzielona przez liczbę ludzi zawsze dawała wynik zadowalający, niestety tylko na papierze, bo w praktyce dysproporcja pomiędzy szczęśliwością garstek, a zdychaniem tysięcy i milionów, czy to w Afryce, czy to w Azji, czy gdziekolwiek indziej, też zawsze była faktem. A my mieliśmy projekt zmiany sytuacji...

- Rysiu...

Światło w zenicie i ożył martwy czas
Miasto znów walczy ze swym cieniem jeszcze raz
Bezwład i próżnia, szybkość i szał
Cel został gdzieś za nami, ktoś kiedyś go znał

Przez wieki trwaliśmy lecąc do przodu jak bryła sztywna, asymilując w dzieciństwie pewne szablony zachowań, myśli, języka, przekazując je z czasem, z nieznacznymi modyfikacjami, dalej. Wraz z upływem czasu charakterystyczny okres pojawiania się istotnych innowacji kulturowych malał. Nazwaliśmy to przyspieszeniem cywilizacyjnym. Ale nadal innowacje kulturowe - czy był to nowy styl w literaturze, czy wynalazek techniczny - pojawiały się znienacka i ich wpływ też był przypadkowy - bezwładna bryła naszej kultury ewoluując przypadkowo leciała dalej do przodu, przekazywana następnym pokoleniom. Zaczęły jednak wyłazić niespójności - sprzeczne religie, sprzeczne sposoby na życie, w sumie: sprzeczne systemy. I to sprzeczne nie tylko pomiędzy sobą, ale i wewnętrznie. Tempo ewolucji kultury rosło zatrważająco, a wraz z nim ilość bitów istotnie nowych informacji otrzymywanych codzień przez człowieka. Ewolucyjnie wykształcone mechanizmy pogoni za istotną informacją pchały ludzi do jej bezkompromisowej asymilacji, co po wynalezieniu i upowszechnieniu telewizji, a później internetu, dawało bezprecedensowe efekty w postaci tracenia, oczywiście przez tych, którzy mieli ku temu możliwość, ponad czterech godzin dziennie na trawienie absolutnie niepotrzebnych do życia i własnego rozwoju bitów. Lecz pomimo tego kultura - choć już powoli rwąca się, szargana własnymi niespójnościami i konfliktami - ewoluowała nadal w sposób niekontrolowany, przypadkowy (pomijając nieśmiałe próby manipulacji językiem i danymi, czynione już systematycznie przez cały XX wiek, czy były to państwa tzw. socjalistyczne, czy kapitalistyczne, jeden pies), bezwładnie powielając się z ograniczoną dokładnością w kolejnych pokoleniach... Ktoś kiedyś musiał to wreszcie zauważyć...

- Rysiu... Gdzie jesteś?...

Miliony sprzecznych celów mieszają się wciąż
Świat nakręcanych lalek, zdarzenia i los
Prorocy krzyczą hasła, żebracy się śmieją
Bezduszne marionetki na wietrze się chwieją

- O, tu jesteś!... Czego słuchasz?

Nie wiem co jest prawdą na krawędzi snu
Nie wiem co jest snem na krawędzi prawdy

- Znowu się dołujesz tymi klimatami? Daj wreszcie spokój, nie mogliście przecież nic zrobić...
- Asiu...

Miasto i noc, miasto i szok
Miasto i noc...

tekst kursywą to utwór "Na krawędzi snu" grupy KSU

10. Tx*M

Wiązki Tx*M'ów, które roztrzaskują moją głowę, aby upaść - ale nie: to nieprawda - ja jestem ponad wszelkimi refregiratorami, jestem ponad pochodną cząstkową, moja myśl, mimo, iż zagubiona w nocy nieopanowanej matematyki i słabości dziecka zagubionego w anonimowym tłumie, żyje. I choć uśpiona w braku czasu i miłości, zbudzi się jednak kiedyś - może już jutro? - i będzie wtedy tańczyć w parze ze słońcem, które, czy to za chmurami, czy nie, to zawsze mówi "niech żyje życie" głosem Ciebie, trzymającej mnie za rękę - oby kiedyś, dziś zima, ale będzie dobrze, ma być.

11. Donikąd

Kleista maź, utworzona przez mokry śnieg przemieszany ze spalinami, opadała na ziemię, częściowo kondensując się na mojej twarzy w szklistą powłokę. "Jak to dobrze, że tu jeszcze nie trzeba nosić masek gazowych" - pomyślałem. Zielone światło: tłum wylewający się z pociągu popłynął pasami, jak ciecz lemingów. W tej samej chwili z krawężnika ruszyły dwie postacie - sprzedawca gazet wskoczył między samochody, zaś kobieta smutnie pchająca wózek z dzieckiem ruszyła wzdłuż kolumny dymiących w oczekiwaniu aut.

Każdego ranka co osiem minut na dworzec wjeżdża pociąg. Z każdego z nich wychodzą setki ludzi. Co dwie minuty na pasach koło dworca zmieniają się światła i tych dwoje powtarza swój niemy spektakl. Teatry są niepotrzebne. Dramat tej kobiety...

Ja też byłem tylko spieszącym donikąd przechodniem, który czym prędzej odwrócił głowę. I nie ma rozgrzeszenia.

12. Sorrow

Surrealistyczne zwierciadło mojej duszy (duszy? jakiej duszy? o czym pan mówi? proszę opuścić pojazd!) wykrzywia hiperbolicznie cały świat, wraz z tym śniegiem - śniegiem grudnia. My sorrow thought: "Oh... where am I?" and started to seek answer. Unfortunatelly... "I understand procedure, I understand laws, I understand rules and regulations, I don't understand sorrow" - broken eyes are dying now on the floor, under bloodish axe of memory, that they were glittering with love, just month ago...

13. To live is to die

Kto wciąż umiera za oczyma bełkotu stoi przerażenie wołanie na ratunek krzyk dziecka w mroku dnia samotność wyżera życie ubezsensawia wszystko upadam wciąż niżej i niżej nie ma siły w słabości potrzeba ręki ramienia z zewnątrz jestem tu sam w moim koszmarze ależ oczywiście jakim koszmarze to tylko subiektywne emocjonalne perypetie tak ale tkwiąc w środku nie jestem na zewnątrz i nie gram z własnej woli takim mnie zrobił świat naprawdę próbowałem wiele razy coś zmienić w ostateczności bezskutecznie maski nie leczą samotności czy nie rozumiecie czy nie rozumiesz potrzebuję miłości chcę kochać i być kochany chcę dawać mogę dawać mam co dawać ale nie mogę żyć sam nie mam oparcia w sobie po prostu nie mam już więcej siły grać w teatrzykach drugoplanowych że niby nauka życie towarzyskie albo pieniądz albo cokolwiek wszystko to bzdura dodatki puste i mdłe a ja nie wiem co robić nie wiem jak walczyć o miłość nie wiem nie wiem nie wiem co jutro...

14. Neurastenia

Powłóczyste pająki - nogi Dalego, powłóczyste żyrafy, żaby, nietoperze, powłóczyste ślimaki, wieloryby, degrengolada słowa powłóczyste, degrengolada słowa czekolada, degrengolada słowa degrengolada... Rozpad! Rozpad! Agonia! Atrofia! - Śliniący się starzec w ciemnej uliczce nad ciepłym jeszcze trupem dziewczyny - he he he - zgnilizna, robaki, intensywna ochrona przed próchnicą/łupieżem/Szatanem/złodziejami. Milczenie owieczek bożych, które tylko beee i meee w folwarku naszych betonowych mieszkań, tak jak bóstwo Kaapi-Thaal każe. Bezwład rozpętanych w produkcji nicości mózgów - naturo! ty winnaś naszym cierpieniom! - fioletowozielone ogniki płonących miast i oczu, gdy kolejna wojna o Jak Zwykle Coś Bardzo Ważnego. Ale poza wojną nie jest lepiej - strach siedzi pod sufitami podmiejskich wieczornych pociągów, okrakiem na jarzeniówkach... Możecie tak nie gdakać? - Ależ tak, Milady, daj nam tylko więcej chleba i igrzysk - trochę mordu bliźniego swojego - gdzieś ze dwanaście trupów na godzinę przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu wliczone w cenę abonamentu. Gdy zadzwonisz pod płatny numer i powiesz nam, kto wczoraj zabił więcej, dostaniesz torebkę na głowę wraz ze sznurkiem i pamiątkowym zdjęciem na nagrobek.

Nagrobki, nagrobki
Kupują parobki
Te duże granitowe
I te małe lastrykowe

W 1990 roku granitowy nagrobek kosztował 20.000.000 zł, natomiast lastrykowy 8.000.000 zł. Ale lastryko znacznie szybciej się rozpada (pęka) od granitu, więc kupowali je przeważnie tylko ci, których nie było rzeczywiście stać na więcej, bowiem koszty pogrzebu (czyli umieszczenia w glebie pożeranego przez mikroorganizmy zbioru tłuszczy, białek i węglowodanów, które jeszcze wczoraj głaskało po głowie) i koszty umieszczenia pokarmu w licznie zjechanych z całego kraju brzuchach tak zwanych Krewnych, Inc. (nie ma to jak sobie najpierw popłakać oczyszczająco, a potem nażreć krzepiąco) były wbrew pozorom dość spore.

- Arystofanesie, nie sądzisz-li, iż lastryko jest poniekąd estymatą efektywności egzystencji?
- Poczekaj, muszę sobie rzygnąć...

Tak więc, jak widać, solidne kraty oddzielały nasze oczy i uszy od myśli. I solidna przepaść oddzielała nasze myśli od czynów. I pływały w niej krokodylki śpiewając: "hopsa sa, hopsa sa, lubimy rolmopsa i heroinkę - dirgli dirgli dirgli benc... kłiiii!".

Ave Satan, existence te salutant.

15. Noc

W Zwardoniu

Od tylu lat walczę z ciemnością. Ciągle przegrywam. Małe potyczki, drobne starcia - dają mi nadzieję... Lecz wszystkie bitwy są przegrane, zawsze pod koniec brzmi krzyk wrony w mroku zapadającym nad pobojowiskiem mojej duszy, skąpanej we krwi nadziei, znów ukrzyżowanej, lecz wciąż żywej... A może to nie nadzieja? Może to po prostu słabość, nieumiejętność przerwania tego tchnącego pustką teatrzyku porażek? Może nicość i bezsilność wciąż dezintegrujące me wnętrze są moim przeznaczeniem? Może moja walka z nimi jest tylko błazenadą skulonego w kącie dziecka, płaczem i błaganiem starającego się uratować od krążących pod sufitem koszmarów?...

Boję się ciemności. I wiem, że mogę z nią wygrać tylko jednym - miłością. Ale dziś muszę też walczyć o miłość... Nie jestem w stanie prowadzić walki na raz na dwóch frontach. Przegrywam więc na obydwu - a one wciąż się do siebie przybliżają, nacierając na mnie z wewnątrz i od zewnątrz. A pomiędzy nimi jest mnie coraz mniej i mniej...

Patrząc z wieży kościelnej na płonące z obu stron przedmieścia ostatniego mojego miasta, pytam się nocy: "Dlaczego?".

Pozostaje już tylko płacz...


10-12.2001