Indochiny i Chiny 2006

 

Indochiny i Chiny 2006


Ostatnia aktualizacja kroniki 29 sierpnia 2006, Lhasa, Tybet


Witajcie
29 ego lipca wylecielismy z Warszawy (niestety w 5 os.- Ela zostala zatrzymana przez lotniskowego lekarza ima do nas dalaczyc za kilka dni)do Moskwy. Tam 8 godzin oczekiwania na samolot doBangkoku. AAAA - widzelismy Pudzianowskiego!! :))Niestety nikt nie poprosil o autograf.. :). Nie doscze sie spoznil samolot, to jeszcze zmieniali nambramki odpraw bez ostrzezenia...

30 lipca - niedziela
W Bangkoku po ponad 9 godzinach lotu wyladowalismyokolo 12 czasu lokalnego (uwaga - w Aeroflocie niepodaja alkoholu :). Goraco i wilgotno. Mial na nasczekac br Honorat OFM, ale sie rozminelismy. Jedziemyautobusem do centrum.
Pierwszy dzien przebiegl spokojnie. Wpierw naposzukiwaniu domu franciszkanow, nastepnieposzukiwaniu noclegu i wreszcie milej kolacji namiescie. Barcia sa przegoscinni. Dzieki br Honoratowiw ta niedziele mielismy niezwykla Msze Swieta w styluindyjskim.

31 lipca - poniedzialek
Dzien w Bangkoku. Osmiomilionowe miasto kontrastow.Wstalismy ok 9. Sniadanko w hotelu i ruszamy zwiedzacpalac krolewski. Tysiace turystow z calego swiata,tylko Polakow jakos nie widzac. Ok 14 dolacza do nasbr Honorat i oprowadza po najprzerozniejszychswiatyniach i zaulkach, bardzo ciekawie opowiadajac ozyciu Tajow.Straszliwe korki. Poniedzialek w Tajlandi to dziennarodzin ukochanego Krola - wszyscy nosza zolty kolor.Staralismy sie wtopic sie w tlum. Po kolacji (wpodejrzanym ciut lokalu...:) pozegnalismy sie z bratemi wrocilismy do hotelu.

1 sierpnia - wtorek
Dziewczyny w nocy nie spaly, a chlopcy wstali o4:30... Z rana wyruszylismy w podroz do Kambodzy. Calydzien w drodze. Wpierw taxi na dworzec; potempociagiem (3 klasa) do granicy. Gramy w brydza,wzbudzajac przy tym wiele emocji wspolpasazerow. Ostatni kawalek (7 km) w Tajlandi przejechalismytuk-tukiem (jest to polaczenie rikszy i motoru,zazwyczaj 2 osobowe). Potem pieszo przez granice iautobusem do Siem Reap (150 km). Ten autobus nasdobil. Podroz miala trwac 4 godz, a trwala ok 7.. "Nowa" droga byla straszliwie wyboista.W Kambodzy jest widoczna wielka bieda. Wiele osobzebrze z glodu. Po nocy (tutaj sa wczesne i szybkiezachody slonca) zakwaterowalismy sie po nieprzyzwoicieniskich kosztach w guest housie.Dobranoc. No - jeszcze prysznic. Nadal bardzo cieplo,choc nasze organizmy powoli sie przyzwyczajaja...

2 sierpnia
Pobudka znow wczesnie. Sniadanie (5:30) przy wschodzieslonca. Ruszamy tuk-tukiem (jednym w 5 osob..) nadzien poswiecony swiatyniom Angkor-Watu.Swiatyn bardzo duzo. Dzieci wolaja - "1$ misteeeer".Sprzedaja pocztowki, pamiatki i napoje. Tak na prawde,to ruiny robia na nas wielkie wrazenie.Spedzamy miedzy nimi 10 h. Mamy setki zdjec (awlasciwie juz ponad 1000 - co stanowi pewienproblem..). Wieczorem internet i kolacja. Do jutra!


3 sierpnia
Plyniemy lodzia do Phnom Penh. Kilka godzin na mokro.Za dlugo!! (czyli 7 zamiast 5 h..) Tu wita nasambasador Olszewski i niezwykle goscinnie zaprasza dosiebie. Po zwiedzaniu nocujemy w ambasadzie.

4 sierpnia
Lecimy samolotem do Bangkoku i spotykamy sie z Ela!Jedziemy cala szostka do Lomsak. Po kilu godzinachjazdy spotykamy sie z oj. Cyprianem, ktory naszaprasza do siebie - do Centrum Hmongow. Tam, pokolacyjce w lokalnej ulicznej knajpie - prysznic ispac.

5 sierpnia
Zwiedzamy z ojcem okolice dalsze i blizsze.Przejezdzamy prze wsie Hmongow (gorski ludzamieszkujacy tereny Laosu, Birmy i Tajlandi) ktorymizajmuje sie oj. Cyprian. Ogladamy miejscowe atrakcje,m.in. przesliczne wodospady. Wieczor spedzamy wmiescie Pithsanulok - tam jemy latajace jarzyny iogladamy swiatynie buddyjskie. Wracamy do Lomsak poznow nocy.

6 sierpnia
dzien spedzony z ojcem Cyprianem. W sumie byl to dzien jak na razie najbardziej poswiecony ludziom. Wyruszylismy o 8.00 prosto do ogrodu botanicznego. Za przewodnikow robily nam dwie dziewczynki z okolicy, ktore mowily po angielsku, ale niestety tylko wyuczone teksty. Ojciec Cyprian poratowal jednak sytuacje swoja znajomoscia tajskiego. W ogrodzie znajduje sie biblioteka z ksiazkami z roznych krajow, jest akcent polski!! :) Kolejnym punktem programu byla rezydencja krola. Wieksza jednak atrakcja okazala sie pobliska gora, ktora zdobywalismy 15 min dluzej niz ojciec. W drodze powrotnej do domu zwiedzilismy muzeum broni. W ten sposob idealnie wyrobilismy sie na msze po tajsku z polskimi wstawkami, odprawiana oczywiscie przez ojca Cypriana. Porozmawialismy z miejscowymi parafianami i ruszylismy na obiad. Podawany byl w bardzo oryginalny sposob, gdyz mozna bylo wybrac nieograniczona ilosc jedzenia a nastepnie samemu przyrzadzic na grillu, mielismy dwa stoliki, i tak wlanise ojciec Cyprian i Marysia pokazali niezwykly kunszt kulinarny:) Troche potanczylismy i wrocilismy do domu, by umyc sie przed.. tajskim masazem:))) Niektorzy zachwyceni, niektrozy zadowoleni. Wieczorem delektowalismy sie polskim miodem.

7 sierpnia
podroz z Lomsak do Vientian
Podroz przebiegla w miare szybko, jak na nasze ogolne podroze:) Z paroma przesiadkami i postojami okolo 16.00 osiagnelismy cel podrozy. Dotarlismy do polskiej ambasady i uzyskalismy informacje na temat regionu. Znalezlismy guest hause i ruszylismy na obiadek. I tak okazalo sie ze jest po 23.00..:) trafilismy wiec do lozek i spedzlismy tam spokojna noc...:)

8 sierpnia
Wien Tian. Ogladamy malo interesujaca stupe narodowa iokoliczne swiatynie z troche dzieciecymi,przekolorowanymi komiksami z zycia Buddy. Jedziemy nadworzec, gdzie przybywamy 15 min po odjezdzie naszegoautobusu (zla informacja turystyczna, oj zla).Jedziemy nastepnym (czyli o 11). Ten zas jedzie 2 hdluzej niz wedlug rozkladu, ale droga jestprzesliczna. Jedziemy przez gory i dzungle. Wwioskach, na postojach bawimy sie z dziecmi. Poznowieczorem docieramy do Luang Prabang, gdzie (w bardzodrogim miescie) udaje nam sie przez przypadek i dziekiprzytomnosci umyslow Janka i Wojtka znalesc tani, chocciasny nocleg.

9 sierpnia
Od rana zwiedzamy Luang Prabang - stara, krolewskastolice Laosu. Jest tu mnostwo pieknych swiatyn imiliony posagow Buddy. Odwiedzamy Muzeum Narodowe -czyli palac krolewski, w ktorym wsrod licznychprezentow dla krola znajdujemy pamiatki z Warszawy iKrakowa, a takze replike Szczerbca! Jest upal.Wybieramy sie w podroz do Sam Neua.

10 sierpnia
Docieramy kolo 13 do Sam Neua, znajdujemy dosc tani nocleg i wybieramy sie na market. Wieczor konczymy przy pysznym ananasie i innych rarytasach:)

11 sierpnia
Dzien w podrozy, ale uwienczonej sukcesem:) Kolo 6:40 ruszamy wieksza wersja tuk-tuka do granicy Wietnamu, podroz trwa kolo 4 godz. Jedziemy w miedzynarodowym towarzystwie, 2 Anglikow, 2 Australijczykow, 2 Niemcow, Amerykanin i tutejsi w mniejszosci. Na granicy gruntowne przeszukanie, lacznie z dopytywaniem o sklad lekarstw. W przygranicznej wiosce jedynym mozliwym transportem okazuje sie prywatny bus, poniewaz autobus nie przyjechal. Zbieramy wiec miedzynarodowe towarzystwo i w lekkim scisku ruszamy w zapowiadane 4 godz podrozy. Po drodze chca nas przesiedlic do autobusu, atmosfera srednio przyjemna. Jestesmy nieugieci i po 10 godzinach niezywkle niekorzystna trasa docieramy do Hanoi. Juz w ciemnosci znajdujemy nasz hotel, prowadzony przez matke rektora Uniwersytetu Pedagogicznego, ktory robil habilitacje w Polsce. Otwiera nam jego corka witajac polskim "dziendobry":)) Zasypiamy twardym snem w naszym apartamencie.

12 sierpnia
Tak zwany dzien kondycyjny:) Wojtek zostaje by popracowac z profesorem, reszta wybiera sie riksza na zwiedzanie. Pierwszy Uniwersytet w Hanoi, pagoda na kolumnie oraz jeziora robia na nas duze wrazenie. Spotykamy sie w szostke na obiad i z niemalymi trudnosciami zamawiamy posilki. czesto ciezko porozumiec sie po angielsku. Udaje nam sie znalezc hanojska replike Notre Dame, w ktorej o 18.00 uczestniczymy w Mszy Swietej.Poniewaz w jezyku wietnamskim akcent ma wplyw na znaczenie wyrazu melodie znacznie roznia sie od tradycyjnych. W drodze powrotnej wykupujemy pol pobliskiego sklepiku i wracamy na nasze wlosci.

13 sierpnia
Kolejny dzien niewstawania o 6.00 :)) Kolo 8.30 odjezdzamy busem spod hotelu do Halong Bay, jednego z najpiekniejszych miejsc w Wietnamie, chronionego przez UNESCO. Wyplywamy luksusowym statkiem w zatoke z 1000 wysp. Zwiedzamy jaskinie odkryta przez miejscowego rybaka, schodzimy po innych statkach na plywajace stragany oraz delektujemy sie obiadem ze swiezych ryb, ryzu i warzyw. Trzy- godzinny powrot busem i pieszo do hotelu.Wieczorem decydujemy sie na male szalenstwo zamawiajac w poleconej w przewodniku francuskiej kawiarence gorace czekolady, pizze i smazone banany z lodami. Wieczorna dyskusja przy lariamie i do lozek:)

14 sierpnia
Powaznie zabieramy sie do pracy. Stefan pisze artykuly, Wojtek z Jankiem kupuja bilety do Lao Cai (na granicy z Chinami), a Ela i Kinga nadrabiaja zaleglosci w pisaniu maili i uzupelnianiu kroniki.Po obiedzie w lokalnym lokalu i spacerze po miescie (po drodze piemy wspaniale szejki) ruszamy na dworzec kolejowy. Ok 22 ruszamy na polnoc...

15 sierpnia
Rano docieramy do Lao Cai. Ostatnie sniadanko na ziemi wietnamskiej i ruszamy do rzejscia granicznego. Spedzamy tu az 3 godziny, gdyz... Stefanowi konfiskuja boken - maly miecz samurajski :(
W Chinach...
Po zakupach w sklepie spozywczym, gdzie oprocz wody i mleka nie rozpoznajemy zadnych artykulow, jedziemy autobusem do Kummingu.Podroz jest dluga i meczaca. Autobus ciasny i goracy, a "toalety" na postojach mozna nazywac tak jedynie w cudzyslowiach...W nocy docieramy do miasta, gdzie po godzinie poszukiwan kwaterujemy sie w niepozornym hotelu, za bardzo przystepna (jak sie okazuje w Chionach jest drogo) cene.

16 sierpnia
Dzien spedzamy na probie zakuipu biletow pociagowych (nieskutecznie) i lotniczych (skutecznie) do Czengdu. Obiad we wloskiej pizzeri (Stefan zostaje - tak mu sie podoba) reszta idzie do "swiatyni herbaty" i na zakupy. Wieczorem brydz (Ela odchorowuje zmiane klimatu).

17 sierpnia
Z rana ruszamy na europejskie sniadanie do centrum, a nastepnie wypozyczamy rowery i jedziemy na calodniowa wycieczke "za miasto". Po godzinie jazdy docieramy do jeziora Dian (rodzaj naszego Zalewu Zegrzynskiego).Jedziemy przez most na jeziorze, a nastepnie dookola jeziora wracamy do miasta. Po drodze konfucjanska swiatynia. Stanowimy niewatpliwa atrakcje dla miejscowych, dla ktorych widok szesciorga dlugonosych na rowerach jest niewatpliwie rzadkoscia.Wracamy przez wielki plac budowy - ciagnacy sie kilometrami "wielki chinski skok". Obiad, pakowanie i autobus na lotnisko. Lecimy na polnoc!

18 sierpnia
Poprzedniego dnia pozno wieczorem dotarlismy do naszego obecnego miejsca zamieszkana - hostelu Soma w Kumming. Dzis ogladamy Czengdu. Rano (nieudana)proba zakupu biletu kolejowego do Tybetu, nastepnie pol dnia spedzamy w swiatyni Winszu.Olbrzymia swiatynia, przepiekne rzezby i kruzganki oraz karaoke w parku i zolwie w stawie :). Wieczorem (chyba udana - to sie jeszcze okaze) proba zakupu biletow lotniczych do stolicy Tybetu Lhasy. Pozniej spacer z zapoznanym Polakiem - Marcinem.

19 sierpnia
Sniadanie okolo 12 stej... :) choc wstalismy ... no ... przynajmniej niektorzy :) przed 9-ta.. :) ale mielismy troche robotek organizacyjnych.Znalezlismy kosciol katolicki, ale niestety nie ma w nim dzis Mszy Swietej. Czesc robi zakupy, czesc odpoczywa... :)
O 22:00 dostajemy dlugo wyczekiwane bilety lotnicze do Lhasy i tajemniczy dokument bedacy (podobno) pozwoleniem na wjazd do Tybetu.
Wylot jutro o 08:30. Nie mamy biletu powrotnego.

20 sierpnia
Pobudka wczesnie rano i jedziemy na lotnisko. Tu male zamieszanie organizacyjne (wpierw czlowiek z biura podrozy probuje przejac nasze paszporty, potem zatrzymuja Kindze na check in-ie dwie butelki z woda, nastepnie konfiskuja nam wino), ale w koncu udaje sie nam. Lecimy! Lot nad Tybetem to niezapomniane przezycie. Wspaniale widoki na osniezone Himalaje i wspaniale kotliny gorskie. Po dwoch godzinach ladujemy okolo 65 km od stolicy Tybetu - Lhasy, gdzie docieramy autobusem. Tutaj organizujemy sobie nocleg (jest drogo, ale po dluzszych poszukiwaniach udaje nam sie dostac podloge za niecale 3 $ od osoby) i obiad. Spacer po miescie uwienczony herbata 8 skladnikow. Klimat tutaj jest zaskakujacy. Na razie jestesmy na wysokosci 3700 m n.p.m. ale w dzien jest upalnie, natomiast w nocy i nad ranem zimno. Czesc z nas choruje troche na chorobe wysokosciowa, ale na szczescie niezbyt mocno. Prysznic i dobranoc.

21 sierpnia
Dzis od rana probujemy zdobyc bilety na pociag do Pekinu. Okazuje sie, ze wprawdzie polaczenie kolejowe funkcjonuje dopiero ponad miesiac, ale cieszy sie juz olbrzymim zainteresowaniem i bardzo trudno zdobyc bilety. W koncu (po "przezyciu" burzliwej kolejki) udaje sie nam - mamy bilety na 30-ego sierpnia! Czyli na ostatni dzien na jaki mozemy sobie pozwolic, jesli chcemy zdazyc na samolot do Polski... Rownolegle zdobywamy pozwolenie na zakup biletow do Palacu Dalaj Lamy - tu na wszystko trzeba miec pozwolenie. Wyrobienie pozwolenia tez trwa kilka godzin i jest dosyc skomplikowane. Po poludniu zwiedzamy wielki bazar i okolice. Trafiamy na lokalna pielgrzymke dookola swiatyni. Niektorzy z jej uczestnikow poruszaja sie padajac z kazdym krokiem na twarz. Wieczorem wino i brydz. Przez caly dzien probowalismy tez zakupic wycieczke po kilku tybetanskich klasztorach, niestety bezskutecznie.

22 sierpnia
Z rana przeprowadzka do innego hotelu. Na podlodze juz nie za bardzo nas chca. Nastepnie udajemy sie do palacu Potala - siedziby Dalaj Lamy (obecnie na uchodzctwie w Indiach). Palac (a zarazem najwieksza tybetanska swiatynia) robi na nas olbrzymie wrazenie. Bardzo bogato wyposazony, kontrastuje z bieda ludzi spotykanych na ulicach. Wewnatrz bardzo duzo chinskich wycieczek, ktore podziwiaja "wyzwolona" przez Chiny kulture... Obiad w lokalnej knajpce, kolejna proba zdobycia pozwolenia na wycieczke do jednego z klasztorow (nieudana). Decydujemy sie jednak jechac jutro z rana, co bedzie.. zobaczymy.

23 sierpania
Wiadomosci z ostatniej nocy diametralnie zmienily nasze plany. Okazalo sie, ze dzisiaj zaczyna sie najwieksze swieto w Lassie. Mieszkancy tlumnie gromadza sie na gorze, by byc obecnym przy przenoszeniu zlotego posazka Buddy. Jedynym mankamentem byla godzina... Nalezy byc na szczycie przed 7.00, tak nam powiedzieli... Kolo 5.00 zerwalismy sie wiec na rowne nogi (poza Stefanem, ktory chorowal w hotelu) i zlapalismy busa wypelnionego pielgrzymami. Praktycznie wbieghlismy na goire zeby tylko nie ominac najwazniejszej uroczystosci. I tak po 2 godzinnym wyczekiwaniu w deszczu postanowilismy zwiedzic pobliski klasztor. Tam dostalismy herbatke, temperatura, nie smak byla jej atutem:) (dodaja maslka i soli) Poczestowali nas mnisi, co bylo niezapomnianym wrazeniem. Lekko przemarznieci zeszlismy z gory mijajac tlumy miejscowych. Dotarlismy do hotelu i pozywilismy sie zupkami z torebek. Wieczorem spacer nad rzeke i spac...

24 sierpnia
Rano ruszamy do Shigatse na wlasna reke. Jestesmy na miejscu kolo 13.00 i szczesliwie znajdujemy przytulny hotel:) Obiad i zwiedzanie klasztoru. Jest to jeden z wiekszych klasztorow jaki do tej pory zwiedzalismy. W poszczegolnych pomieszczeniach panuje nastrojowy polmrok rozswietlany swieczkami, do ktorych wosk nosza ze soba pielgrzymi. Obkrazamy, zgodnie ze zwyczajami, posazki bostw z lewej do prawej strony. Wracamy przez targ zaczepiani przez miejscowych. Zaslozony sen, po wizycie w miejscowej knajpce.

25 sierpnia
Zacheceni angielskim menu zamawiamy na sniadanie czekoladowe nalesniki i czekolade na goraco. Gdyby tylko nie dodali chili do tak pysznego dania...!! Dzien spedzamy na zbieraniu informacji i zakupach. Stefan rozpoznawany jest na targu jako "zato", gdyz czesto pyta "ile za to" :)) Jestesmy niewatpliwa atrakcja dla miejscowych, gdyz wiekszosc bialych jest tu tylko przejazdem. Ela i Stefan maja malo wrazen, wiec postanawiaja zwiedzic tutejsze szpitale:) Zdobywaja niepowtarzalny wydruk EKG:) Dzien konczymy dokladnym sprawdzeniem informacji o pobliskiej gorze.

26 sierpnia
O swicie wyruszamy we czworke zdobywac 4500 m npm. Stefan i Ela pilnuja pokoju:) Podejscie z poczatku dosc strome, szczegolnie ze towarzyszy nam deszcz. Po okolo 5 godzinach jestesmy na szczycie. Widoki zapierajace dech w piersiach. Schodzimy na dol po drodze robiac duuuze zakupy z okazji imienin Marysi. Wieczorem zdobywamy informacje na temat wynajecia koni, nic jednak nie jest pewne, gdyz po pierwsze wlasciciel ma tylko dwa konie, po drugie slabo mowi po angielsku:) Jutro sie okaze...

27 sierpnia
Udalo sie!! Po sniadaniu wsiadamy na kon!! Gory, ludzie, rzeka.. no wlasnie, rzeka... musimy nadrabiac drogi, gdyz jej koryta nie udalo sie nam konno przekroczyc. Zmieniamy plany, ale i tak nasza trasa jest przepiekna. Po drodze robimy dwa postoje, na jednym z nich ucieka nam rumak Janka... Po udanych lowach, juz w komplecie ruszamy dalej. Mijamy to i owo, by po ok 5 godzinach, gnani (doslownie:) deszczem wrocic do Shigatse. Zmeczeni i glodni ryzykujemy obiad zlozony z nowych dan (a czesto ostro nas tu zaskakuja) w kanjpie w ktorej jestesmy juz stalymi klientami. Na chwile kladziemy sie spac i kolo 20.00 ruszamy na kolacje.

28 sierpnia
Kolo 9.00 ruszamy wynajetym busem do Shalu monastery. Jak na razie najbardziej interesujacy, gdyz najmniej turytyczny klasztor. Trafiamy na modlitwe mnichow, w niektorych pomieszczeniach mnisi opowiadaja o symbolice figurek i znakow. Wracamy do Shigatse i od razu zalapujemy sie na autobus do stolicy Tybetu. Na miejscu dostajemy miejsce w hotelu jako stali klienci:) Dzien konczymy owocowa salatka i winem, co bardziej wytrwali wybieraja sie na spacer.