Konferencja w Tybecie

Śniła mi się miejscowość w Tybecie, która była średniej wielkości postsowieckim miastem. Została ona opanowana przez prorosyjskie oddziały zbrojne, które co jakiś czas urządzały przejażdżki po mieście i zabijanie ludzi. Miasto w połowie leżało w gruzach. Jeden z największych budynków złamał się na pół wskutek ostrzału i upadł na moich oczach. Będąc w tym mieście, planowałem jednocześnie podróż do Azji Centralnej i Tybetu (tego bardziej idyllicznego) na przyszły rok, razem z jakąś dziewczyną, z którą właśnie podróżowałem (było nas wtedy podróżujących kilka osób). Dotarliśmy do miasta ponownie o zmierzchu, który był jednocześnie porankiem. Poprzedniego dnia byłem umówiony z Časlavem Bruknerem na spotkanie, ale zrezygnowałem z tego, uznając że później pogadamy. Po tym jak dotarłem do miasta, dowiedziałem się od kogoś, że Časlav nie żyje, bo został zastrzelony kulą w głowę przez rosyjskiego snajpera. Bardzo mnie to zasmuciło i wstrząsnęło, szczególnie, że w mieście panował względny spokój – Rosjanie kontrolowali w zasadzie wszystko, ale partyzanci (do których należałem w jakiś niejasny sposób) też jeszcze mieli trochę oporu, i miało miejsce zawieszenie broni. Ale właśnie okazało się, że okupanci robią coś w rodzaju rajdów strzelania do ludzi. Byłem też wstrząśnięty tym, że już nigdy z Časlavem nie porozmawiam, a przecież byłem o krok od dowiedzenia się od niego bardzo istotnych rzeczy. Także wstrząsnęło mnie to, że o jego śmierci dowiedziałem się w zasadzie tylko przypadkiem, i że wszystko było tak jakby już posprzątane – mimo, że Časlav przedtem był jedną z ważniejszych osób wśród rebeliantów (w jakiś sposób partyzanci byli jednocześnie uczestnikami konferencji naukowej), to od razu piramida hierarchii się przesunęła, i wydawało się, że życie toczy się dalej swoją koleją, bez szczególnych wspomnień kogokolwiek o Časlavie. W smutku, szoku, i niedowierzaniu złapałem za klapę jednego z ważnych ludzi wśród partyzantów-organizatorów konferencji, pytając: “Czego jeszcze nie wiem, co?!” A on mi, od niechcenia, powiedział: “Twój przyjaciel, Markus Penz, też nie żyje” – co znaczyło, że odstrzelono mu górną część czaszki, i że leżał gdzieś w stanie krytycznym. Zacząłem się rzucać, aż zawołano paru żołnierzy, którzy jednoznacznie zasugerowali mi, że albo odejdę, albo mnie zniewolą lub zabiją. Do tego jeszcze jakaś dziewczyna, która była ni to moją dziewczyną ni kochanką, powiedziała mi coś w rodzaju: “teraz dziewczyna Markusa nic nie będzie miała, bo ich wnuki jej wszystko zabiorą”, a ja powiedziałem, żeby się nie martwiła, bo w polskim prawie jest zapisane, że 1/6 majątku się obowiązkowo należy wdowie. Na to ona powiedziała, że koniecznie muszę w takim razie się z nią ożenić, żeby wydziedziczyć nasze wnuki. To mnie przeraziło. Poszedłem dwa kwartały dalej na tramwaj, żeby dostać się do szpitala, gdzie w stanie krytycznym był ponoć Markus. Czekałem, patrząc na krajobraz zamienionego w połowie w ruiny miasta, pokrytego intensywnym czerwonym zachodzącym słońcem. Wtedy nagle, ni stąd ni zowąd, pojawił się Markus, z obciętą górną częścią czaszki, i z miejscem po obcięciu osłoniętym od góry przez tandetne metalowe (trochę zardzewiałe) wieczko, przyspawane na blaszkach czy nóżkach do reszty czaszki. Markus był wesoły, ale zachowywał się trochę dziwnie, i nie było dla mnie jasne, czy to jest jeszcze on, czy to jakaś jego półmartwa-fikcyjna wersja. Wydawał się nie przejmować zupełnie tym, że prawie umarł, i sobie beztrosko i trochę płytko żartował. Mnie zastanowiło, dlaczego pomiędzy otwartą czaszką i mózgiem a wieczkiem jest około centymetra odstępu. W szczególności martwiło mnie to, że mogą tamtędy wlatywać muchy i siadać na otwartym mózgu Markusa, zaburzając jego myślenie lub zakażając mózg. Markus jakoś się tym nie przejmował i powiedział coś w rodzaju: “położyłem sobie gazik na mózg, więc jest higienicznie”. Potem działo się coś jeszcze, ale zapomniałem co.


(24.VI.14, Wien)