::[5]::

[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>


Konrad Grochowski

Jak rozpętałem I wojnę kosmiczną

Jest ciemna, księżycowa noc. Kolejny wybuch oślepił mnie tak, że zamknąłem także trzecie oko. To już 15 eksplozja, odkąd ukrywam się w czymś, co kiedyś było kanalizacją Wielkiego Miasta. Przebywanie tu jest niebezpieczne (głównie z powodu szczu... ehm, sześcionożno-czułkowych stworzeń z mackami i jamą chłonąco-trawiącą), ale i tak jest tu lepiej, niż na powierzchni. Tam są Oni. A Oni szukają Mnie, a Ja się przed Nimi ukrywam (kocham wielkie litery!). Zresztą stosują dziwną taktykę: najpierw zrzucają małą bombkę na miasto, czekają na odpowiedź z Ziemi, a po naszych pukawkach schodzą na pogorzelisko i szukają Tego.

No! 16 eksplozja! A wiedziałem, że Amerykańce jeszcze jedną termojądrówkę gdzieś trzymają. No tak. Ale to znaczy, że jak się przejaśni to Oni przybędą. Mam więc mało czasu. Chciałbym napisać jak do tego doprow... doszło. A więc:

Do pierwszego żywego i niezmutowanego oraz umiejącego czytać Człowieka, który spojrzy na tę kartkę! Zaczęło się jak zwykle niewinnie: jasny słoneczny dzień, zielony park, niezidentyfikowany pojazd kosmiczny z silnikiem antygrawitacyjnym, struga światła, sala doświadczalna... Naokoło mnie stało wiele małych zielonych ludzików. Przypatrywali mi się z zaciekawieniem. Jeden na chwilę przerwał aby się najeść (spodem dłoni wessał najprawdopodobniej wodę z solami mineralnymi i przy użyciu chlorofilu zawartego w skórze dokonał fotosyntezy) po czym powrócił do przyglądania się mnie. Denerwowało mnie to, więc postanowiłem się odezwać. Ale ponieważ przed startem (a może jeszcze nie leciałem?) wypiłem dużo roztworu H2O w CO2, więc udało mi się tylko porządnie... Przepraszam, zapędziłem się. Ich reakcja była jednak zadziwiająca. Otóż odpowiedzieli mi czymś podobnym. A dokładniej zaczęli prowadzić dialog między sobą składający się z beków w różnej tonacji i od czasu do czasu bełtów.

Tę konwersację przerwało im wejście innego ludka z czymś co przypominało karabin plazmowy z jakiegoś komiksu. Pierwsze co zrobił, to z otworu, przy użyciu którego porozumiewali się, wydobył głębokie pierdnięcie, na co wszyscy wokół mnie stanęli na baczność i wszedł Ktoś Ważny (osądziłem to po tym, że niosło go 4 Wychudzonych, a on był prze... fotosyntezowany). Spojrzał się na mnie, na swoją dłoń i beknął na jednego ze swoich podwładnych, który gdzieś pobiegł. Po chwili wrócił niosąc coś na poduszce. W momencie, w którym wydawało by się, że chce to dać władcy, wykonał przedziwny taniec na jednej nodze (wyglądało to tak jakby się potknął), upadł przede mną na twarz, a przedmiot rzucił na moje kolana. Wyglądał jak cukierek, więc doszedłem do wniosku, że po prostu chcą mnie nakarmić, a że byłem strasznie głodny, to skonsumowałem cukierek na miejscu. Oni zamarli. Wtedy wniesiona została najprawdopodobniej żona (nie pytajcie jak rozpoznałem płeć) Ktosia Ważnego, z takim samym cukierkiem na palcu. Po chwili dość dokładnie przyjrzała się rękom męża i... wtedy się zaczęło! Z tonacji można się było domyślić, że były to najgorsze beko-bluzgi jakie znał świat. W powstałym zamieszaniu postanowiłem się ulotnić. Spokojnie wybiegłem więc z sali i zacząłem intensywnie myśleć. Kiedy po pięciu minutach dobiegałem do czegoś w rodzaju okna, już domyśliłem się co tam się stało. Otóż "cukierek" był najprawdopodobniej obrączką Ważnego, a żona właśnie mu teraz głowę myje. Wydało mi się to zabawne, aczkolwiek nasunęła mi się inna refleksja: czy oni zauważyli już brak mojej osoby?

Pierdząca syrena alarmowa udzieliła mi odpowiedzi. Tak więc dalej spokojnie pobiegłem wzdłuż linii okien z widokiem na Ziemię w pełni, w poszukiwaniu wyjścia. Nagle trafiłem na coś co wyglądało jak wychodek. Postanowiłem zbadać go dla dobra ludzkości. Kiedy zamknąłem drzwi usłyszałem trzask i poczułem przyspieszenie. Parę minut później turbulencje, a potem gwałtowne uderzenie. Obudził mnie żołnierz, który wytłumaczył mi, że jestem w Pentagonie, a rozbiłem się w centrum Nowego Yorku. Zaczął zadawać wiele męczących pytań, ale uratowała mnie syrena alarmowa (tym razem nie pierdziała). Otóż coś podobno zniszczyło Nowy York, grupa ufoludków napadła jakiegoś niewinnego faceta (był bardzo podobny do mnie) i wkładając ręce przez gardło starało się coś z niego wyciągnąć. Gdy wyciągnęli jelito grube, to przestali. Znów powstałe zamieszanie pomogło mi się ulotnić. Kiedy wyjeżdżałem zobaczyłem pierwsze rozbłyski naszej odpowiedzi. Potem wyparował Waszyngton, a mnie coś tak oświeciło, że zrobił mi się guz na czole (jak tylko zszedł, to wyrosło mi oko). Trochę później (kiedy zniszczono Moskwę) zrozumiałem, że Im chodzi o mnie...

Niestety muszę kończyć. Oni zbliżają się. Chyba znaleźli wejście do kanałów. Pisk! Jakiś szczur oberwał! O nie! AAA! Gdzie ta łapa...! chrrrm...ble...sostaf to!! AAAUUUU! AAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaa...

Autor naprawdę zdążył to zapisać. Niestety nikt tego nie przeczyta, bo Ziemia została zniszczona (chyba tak, no nie???).


strona 5


[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>

(C)opyright by magazyn Receptor. Wszelkie prawa zastrzeżone. Za treści zawarte w opublikowanych materiałach odpowiedzialni są ich autorzy.
Powrót na początek strony