::[7]::

[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>


Krzysztof Miernik

Opowieść o rycerzu bez skazy, końcu życia szczęśliwego i innych wynaturzeniach autora

Życie dla Intatsa nigdy nie było łatwe. Stanowczo go nie rozpieszczało, ale do tego można się przyzwyczaić. A teraz przeklęte fatum przynosiło mu coś jeszcze innego. Takie przemiany, burzenie starego porządku jest najgorsze. Niby nic się nie dzieje, wszystko jest tak jak dawniej, proste, nieskomplikowane i czarno-białe, ale gdzieś na dnie jestestwa coś się wali i burzy jakby zjadane przez próchnicę. Robactwo toczy duszę człowieka by wyleźć na powierzchnię przebić ostatni bastion obrony, połknąć jak rak najmniejszy kawałek sensu. Następnie choroba niszczy twoją zewnętrzność, skóra zaczyna gnić, a ty, choć jesteś wrakiem od dawna, tracisz kontakt z rzeczywistością i już nawet nie masz siły udawać normalności, to jest: ślepoty, głuchoty, znieczulicy, degrengolady i skrajnej głupoty. Kończysz marnie, ostatni człowieku, pogrążasz się w szaleństwie, ale nie tym zdrowym, pierwotnym i czystym toczącym świat od zarania. O nie, twoje szaleństwo należy do ciemnych i ponurych - szaleństwa geniuszu, bólu i braku. A najbardziej tego ostatniego - braku. Czego? Czegokolwiek. Nawet pierwsza diagnoza była błędna. W twojej duszy nie zachodzi proces gnilny, wręcz przeciwnie - ona się budzi. Ech, ironio losu, która powiązałaś "budzenie się" i "rozkwitanie" z tak pozytywnymi skojarzeniami. Wiosna, słońce, zieleń. Śmierć, krzyczę, przeklętej porze roku, najbardziej kłamliwej ze wszystkich. I tak jak zawsze dobrze się zaczyna, bo to ona pokazuje nam wszystkie brudy i kłamstwa niewinnej, białej siostry swojej, lecz porzuca zaraz ideały by zanurzyć się w hipokryzji. Jeszcze większej, bo nie będącej tylko przykrywką, zasłoną. Ta hipokryzja sięga dna - przenika wszystko. Ale to świadczy o sprycie wroga, ona po prostu nie popełnia błędów zimy. Rozumie doskonale, że i tak przyjdą nowe porządki, więc ukrywa swoją prawdziwą twarz tak by nikt jej nie znalazł. A przecież za rok wróci z powrotem.

* * *

Intatso Keiwołzc od urodzenia był przygotowywany do misji. Jego życie miało być poświęcone ideałom, a to znaczyło, że miał zostać rycerzem. Służył dobru i chronił prawo. Zabijał kiedy trzeba było, a kiedy indziej darowywał życie. Tak nakazywał mu jego król Skedok Iksrecyr XIX. Lecz życie rycerza padło w gruzach pewnego dnia. Walczył wtedy ze zdrajcami państwa. Biedni głupcy buntujący się przeciwko porządkowi, mordujący uczciwych ludzi, musieli ponieść karę, a ta była jedna - śmierć. Nie wiedzieli co to honor, więc walczyli zupełnie nie po rycersku. Strzelali w plecy, chowali się po lasach. Nie zdawało się to na wiele przeciwko rycerzom, więc ciała rebeliantów ozdabiały drzewa, a ich kości bielały po polach.

Intatso spotkał grupę takich buntowników podczas podróży z listem od króla do jednego z baronów. Było ich dziesięciu. Rycerz spuścił przyłbicę i ruszył do boju pochylając lancę. Nie uciekli w las tak jak przepuszczał. To był ich błąd. Dwóch zginęło pod kopytami, trzech pokłutych lancą leżało w kałużach krwi, kolejnych czterech mocno ucierpiało od długiego rycerskiego miecza. To był koniec, został tylko jeden, trzymający kurczowo sztandar młodzieniec. Intatso podniósł przyłbicę, krzyknął:
- Rzuć to buntowniku i uznaj swojego prawowitego króla!
Granatowo-czerwony proporzec ozdobiony głową niedźwiedzia załopotał na wietrze, kruk na dębie zakrakał doniośle, a młodzieniec ani mrugnął, stał jak wmurowany. Rycerz ruszył, początkowo wolniej, następnie nabrał prędkości, wychylił się z siodła i ciął. Za króla, ojczyznę i sztandar ze złotym lwem. Młodzieniec padł z potężną raną w klatce, nawet nie jęknął. A sztandar stał, tylko niedźwiedź patrzył z wyrzutem. Czy miał za złe, że wybrano jego, króla puszczy na symbol przegranych, a może zdegustowany był postawą młodzieńca, który nie wykonał żadnego ruchu.
- Co zrobiłeś!- wrzasnął jeden z pozostałych przy życiu - Zabiłeś go, ty zakuty baranie!
- Czy ty wiesz jak on miał na imię? To był Aedi. Teraz nie ma już nic, to koniec Eidzule, koniec marzeń.

* * *

Eidzul, śmieszne imię, myślał sobie Intatso. To od imienia przywódcy buntownicy nazywali siebie Eidzulami. Ale oto nagle na drodze pojawił się dziwny starzec? - Cóżesz głupcze uczynił? - Powiedział z wyrzutem i schował się w lesie. Intatso nie wiedział czy była to zjawa, czy też aby nie przespał się w siodle, czy ktoś w końcu naprawdę był na tym trakcie. Na wszelki wypadek chwycił za rękojeść miecza, rozejrzał się uważnie po lesie i splunął mówiąc trzykrotnie: - Uch, na psa urok. I wtedy zanim trzecia flegma osiągnęła podłoże doznał olśnienia. Zszedł natychmiast z konia i uklęknął. Wyjął miecz z pochwy i powiedział: - Nie jestem godzien by żyć. W tym momencie bełt przebił jego napierśnik jakby ów był zrobiony z papieru. Intatsowi pociemniało w oczach, padł na drogę. I tylko oczy niedźwiedzia popatrzyły na niego z wyrzutem.

* * *

- Masz tu talara mości Ńard - rzekł król - Należy ci się za tak celny strzał. I niech będzie to przestrogą dla tych głupców, którzy próbują czytać imiona wspak.


strona 7


[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>

(C)opyright by magazyn Receptor. Wszelkie prawa zastrzeżone. Za treści zawarte w opublikowanych materiałach odpowiedzialni są ich autorzy.
Powrót na początek strony