::[11]::

[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>


Krzysztof Miernik

Traktat o ograniczonym istnieniu szczęścia

Człowiek od zarania dziejów czegoś poszukuje, za czymś goni. Tą tajemniczą rzeczą, celem życia gatunku jest, nazwijmy to umownie, szczęście. Nie chcę celowo podawać szczegółowej definicji, bo szczęście ma nieskończoną liczbę oblicz. Od miłosnych uniesień, narkotycznych ekstaz do, jak na ironię, leżenia w błocie, poniżania się i wszystkim co pokrótce nazwać można "poszukiwaniem szczęścia w nieszczęściu". Twierdzę, że każde ludzkie zachowanie podporządkowane jest tej jedynej regule.

Dzisiejszy świat, społeczeństwo żyjące na przełomie wieków, zdecydowanie skupia się na jednej części dualistycznego bytu człowieka, lecz niestety jest to ta gorsza połowa(?) pełniąca funkcję podrzędną. Trudno w przypadku fizyczności i ciała mówić o prawdziwym szczęściu. Czy można powiedzieć, że moja skóra jest zadowolona lub że włosy są smutne? Nie da się także wskazać miejsca w którym zawarty jestem ja - część ciała kształtująca moją świadomość. Naiwni mogą spróbować wskazać mózg, ale czy ta skończona ilość kombinacji neuronów bazująca na procesach chemicznych i fizycznych może pomieścić nieskończoność ludzkiej myśli? Nikt oczywiście nie udowodnił, iż nie ma granic dla świadomości człowieka. Nikt także nie udowodnił, że taka granica istnieje, niechże więc jej nie będzie dopóki jej ktoś nie znajdzie. Wsłuchuję się w głos intuicji, gdzie słyszę wyraźny krzyk - "NIE MA GRANIC!", więc co tu dużo ukrywać, zakładam to z góry i żadnej polemiki opartej na doświadczeniach poprzednich epok i badaniach naukowych nie przyjmuję. Bezpośrednią przyczyną naszej nieumiejętności umiejscowienia świadomości jest również niewiedza dotycząca miejsca w którym istnieje szczęście. I znów opierając się na wiedzy medycznej można wskazać w mózgu ośrodek przyjemności, który jakoby może być tajemniczą częścią nas decydującą o celu życia. Podobno człowiek, któremu podrażnić wspomniany ośrodek, nie odbiera innych bodźców z zewnątrz. Czy nie jest to zadziwiająca zbieżność - brak połączenia z fizycznością człowieka i uczucie szczęścia? Śmiem twierdzić, że to właśnie chwile odłączenia się świadomości od ciała (w mniejszym czy większym stopniu) nazywamy szczęściem. Poszukiwany stan nie ma fizycznego odpowiednika i jako taki istnieje jedynie w naszych myślach. Stara prawda głosi, że suma energii jest zawsze stała, czyli inaczej mówiąc w przyrodzie nic nie ginie, ani nic z nikąd się nie pojawia. Obiekt naszych dociekań zachowuje się zgoła niefizycznie. Istnieje w pewnym miejscu, by za chwilę zniknąć i zjawić się w tysiącu innych lokacji. Suma szczęścia wszystkich ludzi jest niestała, a więc nie jest to energia mająca wymiar fizyczny przepływająca od człowieka do człowieka. Szczęście samo w sobie istnieje w innej sferze - myśli, a jego projekcja w naszym cielesnym świecie występuje w wyniku zerwania kontaktu. Jasno wynika, że duch pełni nadrzędną rolę w stosunku do ciała, bowiem o ile on może na nie wpływać, to kontakty w drugą stronę są jeśli nie niemożliwe to na pewno w mocnym stopniu ograniczone.

Przykładów z życia można mnożyć bez liku. Miłość. Zakochany człowiek jest pochłonięty bez granic tylko jednym, niezbyt zwraca uwagę na niedogodności, na które z pewnością zwróciłby uwagę innym razem. Muzyka również oddziaływuje w tajemniczy sposób, a nie można jej łączyć z intelektem. Oddając się bez reszty muzyce zamykamy drzwi do jednego wymiaru otwierając się na drugi. Narkotyki, powodują obniżenie reakcji na bodźce, itd.

Nie chcę celowo wysnuwać z mojej teorii żadnych wniosków dotyczących życia w dzisiejszym świecie, osiąganiu błogosłowianego stanu ani czegokolwiek innego. Co ma się stać to się stanie, ale... czyżby szczęście mimo wszystko było i to tak niedaleko?


strona 11


[receptor] numer 1, październik 2002
<< | spis treści | >>

(C)opyright by magazyn Receptor. Wszelkie prawa zastrzeżone. Za treści zawarte w opublikowanych materiałach odpowiedzialni są ich autorzy.
Powrót na początek strony