Tekst pochodzi z numeru 14 (1/2002) czasopisma Anyten Mlek. All rights reserved.
Sreberko
Konrad Grochowski

Mowa jest srebrem, więc Wam, drodzy czytelnicy, polecam to, co chciałem tym tekstem Wam powiedzieć.

Milczenie zaś złotem, więc to, co myślałem i czułem, i co z myśli i uczuć tych zawarłem w tym tekście, czyli właściwie cały tekst, dedykuję jedynej osobie, która rozumie mnie, gdy milczę. Jest cenniejsza niż złoto.

Spokojna tafla oceanu migotała srebrzyście blaskiem srebrnego księżyca. Srebrna Flota powoli płynęła ku swemu celowi. Srebrne żagle wisiały w bezruchu oczekując na najmniejszy podmuch wiatru. Statki poruszały się tylko dzięki sile wioseł, napędzanych przez 40 tysięcy świstaków, 24 godziny na dobę zawijających sreberko w sreberko. Karmione co 5 godzin kanapkami zawiniętymi w sreberko, mają wystarczająco siły, by powiosłować dokąd tylko każe kapitan - z czterema srebrnymi orderami i jedną srebrną gwiazdą. Wiosłują więc, przecinając srebrną taflę. Płyną w stronę wyłaniającego się właśnie zza horyzontu słońca.

Tymczasem na Wyspie w komnacie Nadwornego Lizusa ustało chrapanie. Mieszkaniec komnaty zerwał się gwałtownie z łóżka otoczonego wypłowiałym srebrnym baldachimem. Ochlapał twarz wodą, której kropelki migotałyby srebrzyście w powietrzu, gdyby nie fakt, że woda od czasu srebrnych godów króla nie była wymieniana. Ponieważ spał w ubraniu (też nie zmienianym od srebrnych godów) nie musiał marnować czasu na ubieranie się, tylko od razu pobiegł do komnaty króla, by jak zwykle być pierwszym kogo król zobaczy po obudzeniu.

Król otworzył jedno oko i, jak zwykle, zobaczył rozdziawioną w "cudnym" uśmiechu gębę Nadwornego Lizusa. Chciał powiedzieć, też jak zwykle rano, żeby ta gęba zniknęła raz na zawsze, najlepiej pod toporem kata, ale (też jak zwykle) udało mu się tylko zabulgotać. Niestety biedakowi szósty podbródek tak silnie ściskał szczęki, że od 10 lat (swoich srebrnych godów, tak dla odmiany), nie mógł otworzyć ust. Od tego czasu przyczepił się do niego Lizus, który wytarcie królewskich rąk z tłuszczem o jego włosy błędnie uznał za namaszczenie. Lizus oczywiście wytłumaczył wszystkim tę wielką łaskę króla, a władca nie zaprzeczył (bo nie mógł) i tak już zostało. Oczywiście codziennie król próbował dać wszystkim do zrozumienia co chciałby zrobić z Lizusem, ale tamten wszystko tłumaczył na oznaki królewskiej łaski. Tak było i tym razem. Król z wysiłkiem podniósł tłustą łapę i puknął w nos Lizusa. Tylko puknął, gdyż gdyby chciał uderzyć, musiałby się zamachnąć, a zamachnięcie się ręką króla wymagałoby spalenia chyba połowy królewskiej tuszy i dlatego Lizus był pukany to w jeden policzek to w drugi. Lizus tłumaczył to jako rozkaz do usunięcia ze stanowiska i świata kogoś, a to z lewicy (lewy policzek), a to z prawicy (prawy policzek), gdyż państwo w którym rzecz się działa było monarchią konstytucyjną, z dobrze (do niedawna) funkcjonującym parlamentem. I tak, z powodu dziwnych zniknięć posłów, trzeba było zmniejszyć dwukrotnie ilość mandatów w parlamencie. A tego pamiętnego poranka król postanowił puknąć Lizusa w nos, więc ten miał problem z interpretacją. W końcu zrozumiał, albo tak mu się wydawało, i w przerażająco szybkim tempie załatwił usunięcie marszałka sejmu. Już następnego dnia znać było efekty: parlament się rozpadł, nikt nie chciał zostać posłem, ludzie nie chcieli głosować, bo po co, jak i tak znikną wybrańcy. Tak więc szarawo-srebrzysta eminencja dworu - Lizus - doprowadził do wprowadzenia w Państwie monarchii absolutnej. Bynajmniej nie oświeconej, bo PKP wyłączyło telefony barkom i samochody w związku z tym nie latały, więc w elektrowniach atomowych zabrakło węgla1.

Ale wróćmy teraz do naszego bohatera, do którego właściwie jeszcze nie doszliśmy, a który w międzyczasie... Właściwie był w międzyczasie, nie bardzo wiedział co z sobą zrobić i czy właściwie istniał. Doprowadziło go to do depresji i postanowił popełnić samobójstwo. Ponieważ jednak nie było go teraz, ani wcześniej, a tym bardziej później, tylko gdzieś pomiędzy, trudno było stwierdzić czy powiodło się samobójstwo, gdyż w danej CHWILI, której nie było, nie można było stwierdzić czy żyje czy nie. I w tej niepewności pozostawiamy go tu by...

Powrócić do czasu i na naszą Wyspę. A tutaj dopływa właśnie Srebrna Flota i rozpoczyna szturm. Po krótkiej walce król został zawinięty w sreberko i wywieziony z Wyspy. (W państwie, skąd pochodzi Srebrna Flota, znudziło się świstakowe źródło energii i wybudowano pierwszą elektrownię olejową na świecie. Nie wiedziano tylko co z nią zrobić. Wyruszono więc na poszukiwanie czegoś, co mogło być jej paliwem, być dostatecznie tłuste. I tak pierwszy monarcha absolutny w historii Wyspy zapewnił dostawy energii dla całego Srebrnego Państwa na najbliższe 20 lat.) Ostatni gest obronny króla spowodował, że spadła mu korona, spadając wprost na głowę Lizusa. Mam nadzieję drogi czytelniku, że nie muszę wyjaśniać jak zinterpretował to Lizus. Zresztą na co ja liczę. A więc, tak więc Lizus stwierdził, że ostatnią wolą króla było uczynienie go następcą tronu. Jak nietrudno się domyślić, następnego dnia odbyła się oficjalna koronacja: na tron Wyspy wstąpił Zepperus I.

Tymczasem w międzyczasie, gdzie czas oczywiście płynąco-stoi, nad głową żyjąco-martwego bohatera wypadła superpozycja jakiegoś czołgu. Niestety nie można było ustalić czy dowódca czołgu (odznaczony Srebrnym Orderem Srebrnej Krwi) był winien czy nie, bo jak można sprawdzić winę kogoś kto jest, ale go nie ma, poza tym nie wiadomo było i nie wiadomo nadal, czy bohater to trup, czy nie. I teraz nie pozostaje nam nic innego jak pozostawić obydwu (dowódcę i bohatera) z ich problemami natury egzystencjonalnej i przenieść się do prawdziwego bohatera tej opowieści, czyli:

Pchły Gżegżółki (ale Was zmyliłem z tymi bohaterami, he, he), który właśnie postanowił ugryźć psa. I, proszę państwa!, jakim cudownym wgryzem tego dokonał! Proszę zwrócić uwagę na trzeci ząb od lewej! Kunszt mistrza! A teraz znowu zmyła i okazuje się, że bohatera tej opowieści nie ma. Może...

Nasz Zepperus rządził głupio przez 20 lat, po czym do brzegów Wyspy znów przypłynęła Srebrna Flota. Od razu poszli po króla licząc na dobrze wyhodowany okaz, a tu ledwo brzuszek widać. Zezłościli się i ścieli łeb Zepperusowi, bo uznali go za zły przyrost w ich hodowli tłuszczu. Na nieszczęście dla państwa, król przeżył jeszcze dwa tygodnie, po czym zmarł z głodu, bo nie miał zębów. Większość mieszkańców zalała się ze szczęścia na stypie po Zepperusie, pijąc srebrnymi szklankami, ze srebrnego królewskiego serwisu, napój pana Łyko. Otóż pan Łyko na zapleczu swojej farbiarni wyrabiał ulubiony napój wyspiarzy. Musieli go tylko szybko pić, bo gdy Łyko (w barze Łyknij Sobie) sprzedawał swój eliksir bogów, zawsze wcześniej się ściemniało...

A w międzyczasie, jak to w międzyczasie, nic się nie działo, a przynajmniej nikt kto żyje w czasie tego nie zauważył.

Gdy ostatni z gości Łyknij Sobie zsunął się pod stół (zapewne w celu złożenia hołdu bogom podziemi, którzy musieli mieć związek z magicznym zapleczem farbiarni pana Łyko, gdyż było ono w jaskini), pan Łyko, jak co noc, poszedł do swej jaskini, aby wraz ze swymi myszami planować jak opanować świat. Od kilku miesięcy pracują nad składem Mega Eliksiru.

Nasz bohater, który właściwie nie jest bohaterem, bo nic nie robi, marnuje tylko czas, którego nie ma, załamany swą obecną, międzyczasową sytuację, postanowił się upić. Jednak na przedostanie się alkoholu do krwi potrzeba czasu, a nasz bohater go nie miał, więc załamał się tak, że aż nabił sobie guza na tyle głowy, uderzając o piętę. Schował więc srebrną piersiówkę w kieszeń i poszedł rozmawiać z czołgistą o bezsensie ich istnienia.

A wracając do miejsca, w którym czas się jeszcze porusza (niemrawo, coraz wolniej, niedługo i tu zemrze znudzony swą bezsensowną egzystencją, ewentualnie sam się zabije patrząc w lustro), możemy przyjrzeć się jak pan Łyko sięga po ostatni składnik Eliksiru, skryty pomiędzy farbą srebrną metaliczną, a srebrną matową. Składnik trochę się wyrywa, gdyż są to mysi współpracownicy Łyka. Farbio-karczmarz uznał, że władzą lepiej się nie dzielić, a tym bardziej nie robić (jak uczy historia) triumwiratu, więc po chwili wnętrzności myszek wrzały wspólnie z resztą kocich i smoczych języków, itd. Dopiero teraz Łyko mógł przyjrzeć się swemu dziełu, w blasku świecy płonącej w srebrnym lichtarzyku. Tak! To było coś. Smakuje jak zwykły napój pana Łyka, ale działanie ma piorunujące. Poszerza horyzonty mózgu, stawia wszystko w pełnym świetle i powoduje, że życie i jego sens staje się zrozumiałe. Człowiek, który spożyje eliksir, gdy pojmie sens świata, przyjmie, że jedynym sensownym działaniem ludzkim jest zawijanie w sreberko (świstaki jako istoty wyżej rozwinięte zrozumiały sens życia już wcześniej). A pan Łyko, wykupując jeszcze dziś Świstak Incorporated stał się monopolistą importu sreberek! Ludzie okrzykną go władcą, byleby dostarczał sreberka! Jeszcze tylko znaleźć sposób na to, by upić wszystkich wyspiarzy...

Międzyczas. Godzina: gdzieś pomiędzy tą, a każdą inną. Osoby: Bohater, Czołgista. Osoby dramatu: przyjdą za 5 minut, czyli nigdy. Czołgista z bohaterem prawie kończą kolorowanie czołgu w srebrne kwiatki i motylki, gdy superpozycja tegoż wypada gdzieś w Obłoku Magellana i nasi artyści pozostają z pędzelkami zawieszonymi w powietrzu.

CZOŁGISTA: (opuszczając pędzel) Kurde! Zniknął! A ja?!
BOHATER: (coś mówi, ale my go nie słyszymy, bo to bardzo tajemniczy bohater opowiadania)
CHOCHOŁ: Mnie tu nie ma! Ubieram się w com tam mam! Będę za 5 minut, czyli nigdy!
ŚWISTAK: ( zawija w sreberka) zawijam, zawijam, zawijam,...
WĄGLIK: (machając wesoło łapkami) zabijam, zabijam, zabijam,...
CZAS: Mnie tu nie ma! Jestem z Chochołem na kawie!
CHOCHOŁ: To pomówienie! Ja się ubieram...
AUTOR: Ja tu jestem, jeszcze!
MÓZG AUTORA: A ja nie, he he. A ja nie!
JAN: Kto mnie wzywał, czego chciał?
CHOCHOŁ: Wypierdalaj z mojej piaskownicy! To moja kwestia!
JAN: (załamany odrzuceniem przez społeczeństwo popełnia samobójstwo)
TŁUM: (patrz: Rysieq: "2001")
KAZIMIERZ TETMAJER: Lubię, kiedy świstak...
ŚWISTAK: zabijam, zabijam, zabijam,... (zabija K. Tetmajera, zawija go w sreberko i wysyła do Afganistanu jako rację żywnościową. Talibowie myślą, że to bomba i wybuchają)
CZOŁGISTA: (rozwiązując krzyżówkę) A dajcie wy se wszyscy siana!
MÓZG AUTORA: Ja się głównie z niego składam!
AUTOR: Wypraszam sobie (zabija mózg i żyje krótko i nieszczęśliwie)
CHOCHOŁ: (patrząc przez słomkę na Czołgistę) Ma rację. A dajcie wy se wszyscy siana!
TŁUM: (rozrywa Chochoła i daje sobie nawzajem jego szczątki)
DUCH CHOCHOŁA: Edukacja w tym kraju kiepska, słomy od siana nie odróżniają.
EGZORCYSTA: Ave Satana Belzebuba! Zaraz, zaraz... nie ten psalm...
CZOŁGISTA: (wracając z toalety) Jeszcze tu jesteście?! A poszli won!
BOHATER: (znów nie słyszalny)
AUTOR: Mój ci on! Mój!
BOHATER: (daje w mordę Autorowi)
AUTOR: OK! Zrozumiałem! Już idziemy.

Wróciwszy tutaj, gdzie jesteśmy, pomimo uwierania dolnej wargi, jestem w stanie stwierdzić, że Czas powiedziałby tu: "Jestem tu! Ale wolałbym nie". Następnego poranka po pogrzebie króla naród stwierdził, że czas w demokratycznych wyborach wybrać nowego tyrana. Mimo ogólnego bólu głowy, ludność dochodzi do wniosku, że osobą która najlepiej potrafi zaspokoić jej potrzeby i czynić szczęśliwą jest (oprócz Elziry spod 6) pan Łyko. I tak pan Łyko, bez żadnych krętactw i eliksirów mógł zostać królem. Jednak nie został, gdyż powiesił się na sznurze srebrnych pereł2 na swym zapleczu, tuż obok efektu swej dzwudziestoletniej pracy i utraty dwóch przyjaciół.

CZOŁGISTA: Ponieważ Autor sobie poszedł, ja przejmuję w swoje ręce losy bohatera tego opowiadania. (bierze w ręce losy bohatera i idzie do siedziby Lotto odebrać nagrodę)
LOTTO: W międzyczasie nieczynne.
CZOŁGISTA: A pies ci... (pali losy Bohatera, Bohater zostaje skazany na wieczną tułaczkę i życie bez przyszłości, jeśli to vogóle możliwe w międzyczasie)
BOHATER: (jesteśmy na tyle blisko, że moglibyśmy go usłyszeć, ale nic nie mówi)
ŚWISTAK: (robiąc to, co każdy przyzwoity świstak robić powinien) zawijam, zawijam, zawijam, zawijam, zawijam, zabijam!

Na Wyspie panuje anarchia i przygnębienie. Anarchia bo nie ma króla, a przygnębienie gdyż nie znaleziono przepisu na eliksir pana Łyko. Łyknij Sobie upadło. Farbiarnia upadła. Gospodarka się wali. Pozostałe przy życiu grono mędrców dziwi się faktowi wessania przez dziurę w budżecie czarnej dziury. Postanawiają doprowadzić do zakończenia złego okresu królestwa (w tę lub w tę). Trzeba wybrać nową dynastię rządzącą. Wszyscy mieszkańcy stolicy (uprawnieni do głosowania: mężczyźni w wieku powyżej 50 lat, z podpisaną zgodą obydwojga rodziców) mieli zebrać się na Srebrnym Dziedzińcu i uzgodnić formę wyborów. Skończyło się tym, że do władzy doszli Łełopy (bez wyborów) bo krzyczeli najgłośniej.

A w międzyczasie:
BOHATER: (znudzony grą w szachy z Czołgistą, która trwała by wieki, gdyby nie brak czasu) Po co mam coś mówić? I tak mnie nie usłyszycie. Przecież nawet teraz tylko czytacie.
CZOŁGISTA: (wstaje i jak zwykle idzie do toalety, po drodze poślizgnął się na Mózgu Autora) A fe! A to czyje? Kto nie zdążył?
AUTOR: (wracając) Eee, to moje, ale ja zdążyłem, bo jestem!
CZOŁGISTA: (oburzony) Jak mogłeś zdążyć, czyli "przyjść na czas"?! Przecież sam nas umieściłeś w międzyczasie, ty idioto! Skleroza cię napadła, co? Za dużo grzybków z tej ściany zjadłeś3, co? Ty vogóle spójrz na siebie! Ty! Moim autorem?! Zabiłbym się gdybym mógł, gdybym nie miał siedmiu nóg.
AUTOR: veni, vidi, morti (całkowicie zrezygnowany pozostawia utwór swojemu losowi i odchodzi)
ŚWISTAK: zawijam, zawijam, zawijam, hej!

Kilka lat rządów Łełopów doprowadziło kraj do rozkwitu, ale na poziomie epoki kamienia łupanego. Oczywiście przywódcy wytłumaczyli ludziom, jakież to cudowne zmiany zaszły w ich życiu, oraz że mieszkanie w chlewie jest zdrowsze niż w lepiance. W pewnym momencie (gdy rząd zachwalał płatki śniadaniowe "Koziebobki") ludzie jednak zauważyli, że nawet za Zepperusa było lepiej. Wezwali więc najlepszego znanego im fachowca do rozwiązania tego problemu (czyli do usunięcia z urzędu). Był to Larry Botter - wielokrotny morderca, szantażysta, dwulicowiec, sadysta itp. - zawsze usprawiedliwiany za ładny uśmiech i dokonania z dzieciństwa. Otóż był on jedynym mieszkańcem Wyspy, który kiedykolwiek wygrał walkę i zabił kogoś ze Srebrnej Floty (było to też pierwsze zabójstwo na jego koncie). Bohaterski ten niemowlak, doprowadził do śmierci złego najeźdźcy w sposób genialny w swej prostocie - zgubił pieluszkę (gdyż puściła srebrna agrafka) na drodze Srebrnego, który poślizgnął się i upadł, głową uderzając o kant stołu. I tak Larry Botter został bohaterem narodowym. A teraz właśnie naród znów go potrzebował. A teraz ja mógłbym zakończyć ten tekst i nie nudzić Was więcej, ale lajf iz brutal end ful of zasadzkas, więc zaspokoję waszą ciekawość (o ile jest...)

A teraz skończę zaczynać zdania od "a teraz" i wrócę do międzyczasu. Ponieważ jestem Autorem, a ten jak pamiętacie, sobie stamtąd poszedł, więc wracam tam tylko duchem, jako niemy obserwator faktów.

BOHATER: (ponieważ chce powiedzieć coś ważnego do Czołgisty, miejscowy bóg odklikał na pilocie MUTE) Czołgisto! Czy zdajesz sobie sprawę, co los dał nam w nasze ręce?!
CZOŁGISTA: Spaliłem los.
BOHATER: (nie zwracając na niego uwagi) Los dał nam siebie! Jeśli nie ma Autora, to w naszych rękach jest formowanie tego świata. Nie ma dla nas już żadnych ograniczeń. My - treść - staliśmy się władcą formy. Mamy w ręku moc kreacji i anihilacji, zarówno materii jak i życia. Nie ograniczają nas żadne wskazania formalne tamtego, eee... "realnego" świata. Nasza myśl jest myślą świata. Czy czujesz jak ten świat - miękka, bezkształtna glina - przemyka między palcami, czekając aż go uformujesz?
CZOŁGISTA: Gówno czuję!
BOHATER: Tak! Może i masz rację! Może to i gówno! Ale to ty możesz ukształtować je w najdoskonalszą rzeźbę świata - Nowy Świat! Nie tylko zewnętrzny wygląd - by zachwycić gapiów, ty... my możemy stworzyć całe wnętrze Nowego Świata, jakim gównem by ono nie było, bo to my jesteśmy tym wnętrzem!
CZOŁGISTA: (udając zainteresowanie, z ironią) A kto ci zajrzy do wnętrza stolca?! Przecież zauważą, nawet na najpiękniejszej figurce, że nie wzięła się z głowy.
BOHATER: Ludzie zobaczą, co będą chcieli i na to wpływu nie masz. A jeśli uważasz, że myśl zamknąć można tylko w formie politycznie, etycznie, moralnie i estetycznie poprawnej i że w przeciwnym razie ta myśl nie będzie miała pozytywnego, w każdym rozumieniu tego słowa, wpływu na twórcę i odbiorcę, to co robisz na tej kartce? Pomyśl przynajmniej co się stało! Staliśmy się wolni! Nie tylko mogę decydować o swoim życiu, ale mogę je kreować. Nie czekać na napływające zdarzenia, które wywołają zero-jedynkowe pytanie - skręcić w lewo czy w prawo?, zjeść to czy nie?, przeżyć... itd., ale samemu tworzyć to zdarzenie i oczekiwać od świata odpowiedzi z zakresu liczb rzeczywistych, a samemu cieszyć się władzą nad światem urojonym. Pomyśl! Wybiliśmy się ze świata urojonego człowieka, na którego życie nie mieliśmy wpływu. On chciał, kierując naszym życiem, wpłynąć na myśli innych. Teraz to my mamy życie. Dla nas Międzyczas stał się Czasem. Przestaliśmy żyć dla kartki, oceny krytyków, a zaczęliśmy jak ludzie - żyć dla siebie, by móc się dzielić się życiem grupką ludzi, których nazwać możemy przyjaciółmi, kochanymi, itp. Możemy wykreować to gówno tak, by wnętrze doszło do tych, o których myśleć będziemy tworząc je, a zewnętrzny wygląd trafiał do ludzi. Może nawet wywołać u nich chęć zajrzenia do środka...
CZOŁGISTA: (mniej ironicznie niż wcześniej) Ale kał to kał i żadna forma, ani treść tego nie zmieni.
BOHATER: Nie? Przecież ty jesteś treścią i formą, alfą i omegą tego gówna. Przecież od chwili, gdy twoje neurony, w wyniku dziwnego niepowtarzalnego połączenia, stworzyły twoją świadomość, masz wybór - pozwolić się formować - wyciągając ręce w oczekiwaniu, czy formować - wyciągając ręce by złapać. Jeśli nie uwierzysz w to, to świat dla ciebie pozostanie gównem; jak uwierzysz - stanie się życiem. Sensem życia nie jest poszukiwanie (lub oczekiwanie) lepszego materiału - jest nam dany jeden, ale obracanie go w palcach do końca.
CZOŁGISTA: (otwiera usta by spuentować tę scenę, gdyż Zrozumiał, ale jego superpozycja wypadła tym razem w Międzymiejscu)
BOHATER: (pozostał sam ze Świstakiem) Zawijaj brachu dalej w to sreberko i czekaj na zmianę świata. Może jednak jestem od ciebie mądrzejszy mając Wiarę. Wiarę w Życie i Świat lub w Kogokolwiek. (robi krok na przód i opuszcza Międzyczas)
ŚWISTAK: (na chwilę jakby zwolnił zawijanie, na sreberko spadła słona kropla, a po chwili proces wrócił już do zwykłego tempa)

Bohater nasz wyszedł z Międzyczasu i stanął oko w oko z Larrym. Botter zniszczył właśnie Łełopów, czytając przez dwie godziny książki wymagające myślenia. W ten sposób stanęli naprzeciw siebie - Śmierć za Życia i Odzyskane Życie. Biedni wyspiarze po dziś dzień niesieni przeróżnymi falami myśli i uczuć, przepływają od jednego do drugiego.

KONIEC

Chciałbym podziękować wszystkim, dzięki którym pod koniec wielodniowego procesu pisania tego tekstu udało mi się odzyskać, a nawet przewyższyć, nastrój jaki miałem, gdy wymyślałem początek. Tylko dzięki nim silniejsza fala popchnęła mnie w stronę samego siebie. I tylko dzięki nim omijam wszelkie fale wsteczne i pozostanę sobą przez długi czas. Jestem dumny mogąc nazwać ich Przyjaciółmi.

1 Wbrew pozorom to nie jest takie bezsensowne. Spora część reaktora atomowego to grafit. (Ale i tak nie radzę traktować w jakimkolwiek stopniu tego tekstu jako fantastyczno-naukowego, co najwyżej fantastycznego.)
2 Makuszyński nie napisał tylko "Awantury o Basię". Radzę poszperać. Hasło "Perły i wieprze".
3 patrz: "Splątanie".


1.2002