O przymykaniu drzwi

Chwila kiedy ostatni goście opuszczają mieszkanie jest chwilą szczególną. Zostajesz wtedy sam. Przez chwilę pobrzmiewa w ustach ten słodki posmak ostatniego uśmiechu, gestu, spojrzenia. Jeszcze jesteś otulony zwiewną pajęczynką porozumienia, wspólnej obecności. Powoli przechodzisz do kuchni, omiatasz wzrokiem pogorzelisko talerzy i pustych butelek. Uśmiech wyrozumiałości w kąciku ust, drobna radość, że to miejsce przed chwilą było tak żywe, pełne niedopowiedzianych historii, tylu pytań i przeżyć, które pozostały rozkoszną tajemnicą. Obracasz się więc za siebie, krok, dwa, trzy, przechodzisz do pokoju. I nagle przeszywa cię pierwsza iskra samotności. Ciepłe światło, stonowane kolory, może muzyka w tle. I tylko ślad po ludziach, zniknęli jak wytarty gumką szkic, jak klisza wyciągnięta z aparatu na słońce, nic, null, zero. Ciało odzywa się słabością, dziwnym mrowieniem, zawieszone nad znikającym przeżyciem bliskości. Nitki pajęcze rozerwane, pogubione, wszystko znika w zatrważającym tempie. Zostaje świat przedmiotów, zimny, obcy. Poddający się działaniom, z których każde obce, zbyteczne, wymuszone. Krzesło, kanapa, biurko, światło. Trzeba posprzątać jutro. Trzeba załatwić sprawy. Trzeba kupić coś do jedzenia. Ciężko, tak strasznie ciężko i pusto.


(11 marca 2012)