Nocne wędrówki


Urząd nieoznaczoności

Śniło mi się, że był jakiś urząd w Zielonce, który przechowywał wzorcową miarę nieoznaczoności, tzn. modelowy normatywny stan, względem którego kalibrowano, poprzez transformatę Fouriera, standardowe kwanty czasu. Ten stan musiał być przechowywany (i podtrzymywany) w stabilnym otoczeniu, bo od jego wewnętrznych pulsacji zależało to, jaka była barwa i dynamika czasu kolektywnie uznawanego za prawdziwy. Trafiłem na jakąś grupę ludzi, która przyjęła mnie do siebie. W kinie miał być film o Japonii. Pomyślałem, że okna ψn, używane do definicji jednorodnych przestrzeni Besova poprzez fourierowską konwolucję z rozkładem jedynki, są czymś podobnym do okien w prążkach dyfrakcyjnych czasu, o których mówił Andrzej Góźdź. To wszystko było zanurzone w poczuciu intensywnego “tętnienia” plastycznej masy rzeczywistości – z której dopiero wyłaniają się kolektywne sensy.

(Aniołki, 9.XI.21)



Kwiaty we włosach

Przyśnił mi się dziś Włodzimierz Natorf stojący przed budynkiem FUW na Hożej. Starałem się mu opowiedzieć o tym gdzie byłem i co robiłem wcześniej we śnie, ale zobaczyłem, że mnie nieszczególnie słucha. Gdy mu się przyjrzałem lepiej, to zobaczyłem, że jest rozkojarzony, nieuważny, i ma nieskoordynowane ruchy. W pewnym momencie zrozumiałem, że palił marihuanę, i że jest w nim taka wyraźna vulnerability, miękkość. Spytałem się go o to, a on przyznał, że faktycznie, palił, i była w tym przyznaniu szczerość, jakaś ulga, i takie trzewiowe wyrażenie zgodności z sobą samym. Objął mnie (czy też ja jego?) ramieniem, w geście przyjacielskiego porozumienia. Potem poszliśmy gdzieś wśród bloków. Po drodze napotkaliśmy kwitnące, całe na biało, drzewo – jabłoń lub wiśnię. Włożyłem mu we włosy (miał takie rzadkie jasne włosy jak małe dziecko) kilka kwiatów. On nie chciał, żeby mu coś wkładać we włosy, natomiast sam sięgnął po kwiaty kwitnące na drzewie, żeby je sobie wpleść.

(Oliwa, 13.XI.21)



Drezyną w nieasocjatywność

Śniło mi się, że byłem gdzieś w Kanadzie, w jakimś hipermarkecie z dużą ilością słodyczy. Zdziwiło mnie, że wszystkie luksusowe słodycze były polskiej produkcji. Miałem się spotkać z jakąś dziewczyną, która okazała się być nieciekawą borderową maniaczką. Zrezygnowałem ze znajomości z nią, a zamiast tego chciałem dostać się tam, gdzie byli David Svoboda i Daniel Ranard (w tle był jeszcze Dylan i reszta ekipy). Odkryłem jednak, że znajduję się na powoli odjeżdżającej od nich drezynie, z której nie mogę zejść, i już nie mam czasu na bycie razem z nimi. Była w tym jakaś dziwna, smutna konieczność. Potem szedłem wiszącym mostem nad wielkim wąwozem. Ten most w pierwszej połowie był niekomutatywny, co objawiało się między innymi tym, że miał w sobie dziury o rozmazanych brzegach oraz swoistą macierzową metaliczność, ale w drugiej połowie zrobił się nieasocjatywny, przez co znacznie trudniej było po nim dalej iść – musiałem skakać pomiędzy pooddzielanymi w przestrzeni fragmentami, pomiędzy którymi nie było nic, nawet pustki. Pod koniec snu śnił mi się John Baez, z którym umówiłem się nocą w części parku, która była jednocześnie nieasocjatywną przestrzenią Lp. John mówił częściowo po polsku, a częściowo po angielsku. Miał w sobie coś bardzo młodego, rześkiego. Wracał z jakiegoś ważnego spotkania, i miał dodatkowy plecak oraz torbę – z jednej strony jakby z rzeczami sportowymi, ale z drugiej strony z eleganckim garniturem. Popatrzyłem na niego i powiedziałem: rozumiem, że aby przekonać bogatych ludzi do swoich idei, to trzeba pokazać im, że się jest samemu “well based”, w języku, który oni potrafią zrozumieć – a więc poprzez styl ubioru, komunikacji, itd. Miałem wyraźne ciepłe, miękkie poczucie – jakiejś ogólnej przyjacielskości, tego że istnieje napełniona sensem teraźniejszość i przyszłość, oraz przede wszystkim łączności i bliskości z innymi.

(Oliwa, 21.XI.21)



Alternatywny duet

Śniło mi się, że Grzegorz Wasowski zapuścił długą brodę i rozwinął bardzo aktywną, szeroką działalność jako quasi-guru, w stylu nieco interpolującym Piotra Filonowicza i Piotra Pałagina, prowadząc między innymi parateatralne zajęcia ze świadomości, pracy z ciałem, itd. Natomiast Sławomir Szczęśniak był w latach 80-tych trochę alfonsem a trochę późno-PRL-owskim mafiozą, ale wraz z transformacją ustrojową do kapitalizmu zaczęło mu się bardziej opłacać by stać się kimś w rodzaju “naganiacza”, czy też “artystycznego menedżera” spraw Wasowskiego, przy czym nadal zachowując głęboko szemrany, cwaniaczkowato-elegancikowy styl swojej aktywności.

(Oliwa, 2.XII.21)



Huk i grzyb

W ostatnim śnie śniło mi się dziś, że usłyszałem, idąc razem z kimś, wielki huk na niebie, jakby przelatywał jakiś wojskowy odrzutowiec. Patrzymy w niebo i faktycznie coś leci, tylko że nagle bierze kurs prosto w dół, i widzimy, że to nie jest odrzutowiec a rakieta balistyczna, która uderza w wodę Zatoki Gdańskiej. I zaczyna podnosić się z tej zatoki taki wielki atomowy grzyb. No to my w nogi, żeby szukać jakiejś kryjówki, żeby nas nie dosiągł opad atomowy, i żeby się schować na ileś dni z jedzeniem. Szukaliśmy długo, ale były tylko jakieś nieszczelne dziury, i bez jedzenia. Tymczasem doleciały radioaktywne pyły, bardzo silne wiatry, pełne czarno-szarego pyłu, przez który nic nie było widać. Komunikaty przez radio były takie jak przy kowidzie – najpierw udawanie, że nic się nie dzieje, wszystko spokojnie, aż w pewnym momencie cała komunikacja się urwała, a struktura społeczna rozsypała. Tyle zdążyliśmy się dowiedzieć, że była to ponoć jedna z trzech “małych” bomb atomowych, które wystrzeliły USA na Rosję, żeby ją “postraszyć”, tzn. zdetonować ładunki blisko jej granic, bo przedtem Rosja wysłała jakąś rakietę z bombą atomową, która wybuchła blisko granic USA. Potem na ludzi padał deszcz z radioaktywnym opadem, szukałem w tym deszczu jakichś przyjaciół by ich zabrać, i sam się napromieniowywałem.

(Przymorze Małe, 15.XII.21)



Katedra

Śniło mi się, że byłem na czymś w rodzaju imprezy, która odbywała się w pokoju. Uczestnikami byli nastolatkowie, tak jakby z czasów końca liceum, jeszcze trochę nieśmiali i niepewni siebie. Zbudowałem z książek i bodajże kaset tak jakby ścianę frontową katedry, która jednocześnie była instrumentem grającym, gdy się ją dotykało w różnych miejscach. Konstrukcja ta była niestabilna w sposób typowy dla bardzo dużej liczby książek ustawionych jedna na drugiej. Książki były w trzech rzędach będących jednocześnie kolumnami. Mogłem podlatywać na różne wysokości, i tworzyć muzykę dotykając w różnych miejscach tej ściany. Ktoś przyszedł, i chciał wejść na tą ścianę. Spytałem się zgromadzonych, czy wśród nich jest ktoś, kto może tego kogoś podfrunąć na sobie, bo moje podfruwanie nie jest w stanie dźwignąć drugiej osoby na mnie. Nikogo takiego nie było, więc pozwoliłem temu człowiekowi wspiąć się na tą ścianę. Gdy on zaczął to robić, to jedna z kolumn posypała się w dół, wraz z nim. Niedługo po tym, przy moim pierwszym dotknięciu – osłabione i zaburzone brakiem trzeciej – zawaliły się dwie pozostałe kolumny. Powiedziałem, że w takim razie nie ma się czym przejmować, i bawmy się dalej bez tej ściany. Jakaś dziewczyna włączyła którąś z piosenek T.Love, graną z kasety lub z radia. Miałem poczucie, że jest szansa na życie po prostu.

(Wzgórze Św. Maksymiliana, 5.I.22)



Patriotyczne uprawy

Pod koniec snu rozmawiałem z Mateuszem Morawieckim, i podczas tej rozmowy układalem jakąś improwizowaną, tandetną piosenkę, zaś on mi podobnie piosenkowo-rymowano-tandetnie odpowiadał – zapamiętałem jedną jego frazę: «patriotyczne uprawy konopne w każdym domu wspierają gospodarkę narodową bez hidżabu». Było w tym jakieś takie paskudne uczucie, jakbyśmy się fałszywie przymilali do niego, a on do nas.

(Oliwa, 20.I.22)



Słabe n-żelbetony założeń

Śniły mi się wielkie spadające żelbetonowe graniastosłupy, czy to z wielkiego żurawia budowlanego, czy to z satelity. A wraz z tym była myśl, że każdy taki słup to struktura priorów n-tego rzędu (w sensie słabych n-kategorii), zaś do poprawnych pomiarów i wnioskowania potrzebne są dwa takie słupy – jeden jako system priorów modelujących świat, a drugi jako system priorów modelujących obserwatora.

(Oliwa, 14.II.22)



Tertium non datur

Dziś miałem sen w którym zrozumiałem, że aby zostać ponownie zatrudnionym w Perimeter Institute, potrzebuję po prostu przenieść się tam w czasie. Zrobiłem to, i trafiłem tam, nie mając jednak pewności, czy to jest moja przeszłość, czy też alternatywna linia czasowa. Potem zacząłem tam rozmawiać z pewnym dość znanym profesorem fizyki teoretycznej, któremu mówię, że właśnie przeniosłem się z innego branch of time, w którym niestety on już umarł, a nawet umarła także autorka, która pisała jego biografię. On mi nie uwierzył, więc chciałem mu jakoś udowodnić ten fakt. Powiedziałem mu, że rzetelny eksperyment naukowy musi koniecznie zawierać selektywny wybór spośród wzajemnie rozłącznych alternatyw, po czym postarałem się przeprowadzić dowód mojej tezy w oparciu o to.

(Ząbki, 18.IV.22)



Urał i niedualność

                  «Но обратно её закрутил наш комбат,
                  Оттолкнувшись ногой от Урала.»
                     – Владимир С. Высоцкий, 1972, «Мы вращаем Землю»

Śniło mi się, że najpotężniejsze metalowe riffy, jakie kiedykolwiek zostały nagrane, były zapisane na płycie szamańskiego zespołu «Урал», wydanej w СССР w 1982 roku. Było to wstrząsające, i trudne do uwierzenia, że coś takiego miało miejsce właśnie tam i wtedy. Człowiek, który mi przedstawiał tą płytę, mieszkał w jakimś drewnianym domku, i mówił, że trzeba tej płyty słuchać tylko poprzez określony typ słuchawek, dlatego, że przy innych słuchawkach następuje manifestowanie się złożonych, groźnych klątw – na zewnątrz tego domku, na dachu, ale i naprzeciwko pojawiały się jakieś dziwne stwory (trochę jakby trolle), strzelające śmiertelnymi strzałami. Ogólnie te słuchawki powodowały określony wpływ na rzeczywistość – ponoć chroniły przed negatywnymi skutkami tego «Урала», ale nie miałem pewności co robią oprócz tego. Nie byłem pewny co zrobić w całej tej sytuacji, i zdecydowałem, że się zastanowię. To wszystko działo się w konkteście poczucia bezdomności, wśród kolejnych beznadziejno-smutnych przeprowadzek znikąd donikąd, oraz w poczuciu zagrożenia kolejnymi emergującymi stworami. Człowiek mieszkający w tym domku pracował jako rzeźbiarz, tworząc bardzo subtelne, ale też i dziwne, rzeźby, będące jednocześnie formami poezji. Powiedział mi, że, dzięki słuchaniu muzyki zespołu «Урал» (poprzez te specyficzne słuchawki), będzie mógł teraz bezpiecznie sięgnąć do głębszych pokładów mocy przy tworzeniu rzeźbo-poezji. W tym wszystkim dla mnie była niejasna jakaś taka chromość tych rzeźb, tak jakby były naznaczone jakimś dziwnym cieniem. W dalszej części snu spotkałem innego człowieka, który miał w sobie coś półmagicznego, i zbudował cały budynek-labirynt (jednocześnie w sensie architektoniczno-materialnym oraz społeczno-duchowym) w oparciu o moc, którą mu dało opanowanie kombinatorycznych algorytmów wymiany pomiędzy DNA a moralnością, tzn. konkretnego połączenia mentalno-moralnych operacji świadomościowych z epigenetyczną ekspresją biologiczno-metafizycznych mocy, dających głęboko nieoczywiste możliwości przemiany kolektywnie doświadczanej rzeczywistości. Poruszył mnie do głębi wgląd, że istotą biologii jest ilościowa równoważność pomiędzy fizyką i etyką.

(Falenica, 28.IV.22)