Szemrany deal w aptece

Śniło mi się dziś, że poszedłem do apteki kupić coś, ale niektóre z tych rzeczy były bezsensowne: jakaś wielorazowa pielucha, coś-tam jeszcze równie zbytecznego. Zrezygnowałem z dwóch spośród czterech rzeczy, a aptekarka zaproponowała, że mi wyda resztę częściowo w funtach, bo akurat je ma. Ja pomyślałem, że skoro funty są drogie, to reszta, którą mi ona oferuje, jest nieproporcjonalnie duża. Powiedziałem: “a czy na pewno to jest poprawne przeliczenie?”. Ona sprawdziła w systemie komputerowym, który miała w aptece, i tam jej wyszło, że funty się liczy z czynnikiem x2. To mnie bardzo zdziwiło, ale pomyślałem: “no dobra, skoro ona chce mi dać więcej niż mi się należy, i ma ku temu jakieś potwierdzenie, to pójdę z nurtem tego”. Więc zaakceptowałem takie wydanie reszty, choć miałem poczucie, że jest to nieuczciwe, i że to jest jakiś podejrzany deal, w który wchodzę. Emocjonalny nastrój tej sytuacji był jakiś dziwny, tak jakby ta dziewczyna chciała, żebym wziął te pieniądze, as if this was somehow staged or intended. Bezpośrednio po tym wszyscy nagle zaczęli wychodzić z apteki, i ktoś z pracowników wyższy stopniem powiedział, że teraz będzie strajk aptekarzy, czy coś takiego. Gdy wyszedłem z apteki pomyślałem: “to było nieuczciwe z mojej strony, przyjąć tyle reszty, ale trudno – to jest właśnie to eksperymentowanie, życie zamiast jogowej alienacji: wybieram popełnić określoną niedoskonałość świadomie, i uważnie przyglądam się konsekwencjom”. Poszedłem na główny plac miasta w którym byłem, żeby wymienić te funty, i tam zobaczyłem ogromne elektroniczne panele głównego kantoru, na którym – podobnie do giełdowych, choć raczej w stylu elektronicznych wyświetlaczy z lat 80-tych – wyświetlało się bardzo dużo rozmaitych kursów walut. Ale... nie było nigdzie kursu GBP! Bardzo mnie to zdziwiło, i zacząłem się dopytywać o co chodzi. I wtedy się dowiedziałem, że w Anglii właśnie wykonano radykalną dewaluację funta, i przejście do ofensywnej polityki militarnej: funt upadł do 2zł, a Anglia rozpoczęła jakąś kampanię wojenną, przeprowadzając powszechny nabór młodych kadetów do wojska. W pewnym momencie stałem się koreańczykiem rozmawiającym z kolegą, którego wcielili w kadetów, i odprowadzając go znalazłem się w jakimś dystopijnym wojskowym osiedlu developerskim, będącym de facto obozem koncentracyjnym, z którego nie było ucieczki. Próbując się wydostać stamtąd, od razu zwróciłem na siebie uwagę, i wszczęto za mną pościg. Po drodze zobaczyłem, jak zmobilizowani młodzi ludzie (obojga płci), których rozpoznałem, stali się robotnikami tego obozu, ekstremalnie pasywnymi i obojętnymi. Nie byli w stanie, ale też i nie chcieli, udzielić mi żadnej pomocy. Starając się uciec, przez jakieś opuszczone stajnie i zagrody (coś w rodzaju zapleczy zoo), ogrody, płoty, i jakieś małe przerwy między budynkami, wydostałem się z tego wielkiego systemu obozowo-developerskiego na jego brzeg: trafiłem na skraj wielkiej pustyni, z której było widać, że cały ten system ciągnie się po horyzont, a poza nim jest tylko wielka, ruda, martwa pustynia. Na brzegu pustyni siedział bezdomny, który z jakiejś nory w glinie wyciągnął, czy też wykopał, książkę. Ja (czy też człowiek, którym/w którym byłem w tym momencie we śnie – bo częściowo byłem aktywnie działającym, a częściowo “mną się wydarzało”) powiedział(em) mu: “napisz słowo: «Maharadża»”. On zaczął pisać to słowo, tak jakby w devanāgarī, ale z jakiejś przyczyny jako jeden symbol, tak jakby to był chiński znak. Poczułem, że nie jest jasne, czy pościg za mną nie będzie kontynuowany na pustyni, i ogólnie miałem już tego wszystkiego dość, więc się obudziłem.


(12.V.21, Warszawa-Wola)