Podróż za chlebem

Śniło mi się, że byłem w jakimś wielkim centrum handlowym, w którym, gdy szukałem sklepu z chlebem, to mnie zatrzymał jakiś koleś pod pretekstem wyjaśnienia podejrzenia o kradzież przeze mnie, i chciał mnie zaprowadzić do takiego pokoju, w którym siedzieli ludzie, którzy byli oskarżeni o to samo, choć wiedzieli, że są niewinni. Ja, widząc, że – dla każdej z tych osób po kolei – dalszym etapem, po wyrażeniu spolegliwości, jest przyjście dwóch osiłków i likwidacja lub uwięzienie, nawiałem stamtąd. Błądząc w innych rejonach tego centrum, trafiłem do dwóch sal, które były prawosławną cerkwią. W obu stała długa kolejka, i w jednej z nich odbywało się (chyba) prawosławne nabożeństwo (tam mniej ludzi było), a w drugiej (położonej jakby głębiej) była długa kolejka ludzi, którzy przyszli na pożegnanie się ze zmumifikowanym Putinem. Martwy i zmumifikowany Putin leżał w takiej makiecie fragmentu pokoju i wyglądał jak młody szpieg, nieco z przełomu XIX i XX wieku, który się przewrócił, i upadł, a ze skórzanego nesesera zarzuconego rzemiennym paskiem przez ramię wypadły mu jakieś książki i dokumenty. Putin leżał nie na wznak jak Lenin, ale w takiej pół-embrionalnej pozycji, z tyłem głowy i górnymi plecami w stronę oglądających. To wszystko wyglądało jak jakiś obraz z końca XIX wieku, pt. “Romantyczna śmierć młodego szpiega na służbie”. Tłum oczekujący w tej wielkiej kolejce był takim typowym sowiecko-zimowym z końca lat osiemdziesiątych: ciężkie ciemne ubrania, czapy, i ogólna ciężkość. Trafiłem też do jakiejś piekarni, ale ponieważ była to kanadyjska piekarnia, to wszystkie chleby były fikcyjno-przesłodzone. Gdy się spytałem sprzedawcy, czy mają “prawdziwy chleb”, to mnie odesłał do innej sali. W tej innej sali było bardzo dużo fejkowo-badziewnych produktów z importu (jakieś chemiczne napoje, ogólnie taki kolorowy plastikowy syf), oraz było takie stanowisko, gdzie była wielka lada i barierka – po jednej jej stronie był, walczący o dostęp, tłum, a z drugiej strony było kilku ludzi, którzy sprzedawali bardzo selektywnie dostępny chleb. Co najgorsze, to też nie był prawdziwy chleb, a tylko jego imitacja, wystarczająco rzeczywista jednak, żeby ukazać głęboki stan mentalny tych, którzy go kupowali (bardzo w kontraście z uśmiechniętym i zrelaksowanym wnętrzem “pierwszego” pomieszczenia w tym sklepie). Spytałem się, kogoś ze sprzedawców bodajże, gdzie mogę dostać prawdziwy chleb. On mnie wysłał na coś w rodzaju dalekiego końca tego sklepu, gdzie było niewiele osób, a który to koniec był jednocześnie jakimś takim straganem pod otwartym niebem. Tam też była kolejka, ale inna, kilkuosobowa, choć zacięcie ludzi stojących tam było podobne. Gdy wreszcie udało mi się wejść w komunikację ze sprzedawcami, okazało się, że nikt z nich nie ma prawdziwego chleba. Jeden z gości wydawał się oferować go, ale okazało się, że ma tylko jakieś naturalne wypieki dyniowe, które nazywa “żółtym chlebem”, i które oczywiście są słodkie, i które ludzie od niego kupowali z wielkim namaszczeniem “organiczności”. Ktoś powiedział, że jakiś inny facet ma to czego szukam, więc poszedłem do niego. Był to jakiś taki smętny, wewnętrznie struty człowiek. Spytałem się go o chleb. A on powiedział, że wprawdzie miał ten chleb kiedyś, ale teraz może mi zaoferować jedynie jakieś spleśniałe do cna, a jednocześnie jakoś skostniałe w tym trójwymiarowym zapleśnieniu, resztki (pokazał mi je). Zrozumiałem, że chleba tam nie dostanę, i poszedłem stamtąd.

Po ten chleb poszedłem, bo przyjechała do mnie i do mojej mamy nasza rodzina: ciotka-czy-może-cioteczna-babka i jej syn-czy-może-córka. I była jakaś taka sytuacja, że oni chcieli zjeść przed wyjściem dokądś, a mieliśmy niewystarczająco chleba. Poszły więc takie emocjonalne fochy i ciśnienie z ich strony, przede wszystkim na moją mamę (ja byłem obojętny wobec nich, ponieważ uważałem, że chleba jest ile jest, i możemy się sprawiedliwie podzielić, zaś jako goście nie mają prawa wymagać, żeby po coś dla nich biegać), ale ona pocisnęła to na mnie, a że byłem w tym śnie nastolatkiem, to byłem zmuszony się podporządkować, więc wyruszyłem w tą tułaczkę, zaś mieszkaliśmy w “części mieszkalnej”(?) tego centrum handlowego.


(1.III.17, Waterloo)