Żółw-filozof

Śniło mi się, że więził mnie żółw-filozof, który chciał ze mną rozmawiać, i podążał za mną bezustannie, mówiąc: «Solidarność, solidarność, a ja w życiu czuję marność», zaś w tle grała muzyka. Żółw był wielki na kilka pięter. Mogłem wprawdzie latać, więc starałem się od niego odlecieć, ale szło mi to powoli i musiałem nieustannie pokonywać wysuwające się nagle ze ścian wrota, które miały mnie zatrzymać, oraz powstające jakby z niczego ściany, które przy rozrywaniu ich przeze mnie okazywały się być zrobione z gąbki i druciku kolczastego, co wydawało mi się tandetnym i nieskutecznym, choć jednocześnie bolesnym pomysłem.

W to dziwne miejsce przyjechałem razem z towarzyszami podróży wielkim starym pociągiem, który niestety zatrzymał się z nieznanych przyczyn. Miejsce to wydawało się nam z początku opustoszałe. Na lewo od drogi, którą przyjechaliśmy, wznosiła się bardzo ładna malownicza góra z pasmem szczytów, i schodzących z nich stoków, nakładających się na siebie tak jakby w gradacji odcieni zieleni w 8-bitowej palecie. Gdy weszliśmy na tą górę, okazało się, że są tam dziwne kamienie i czuć było jakąś obecność “w powietrzu”. Nagle zrozumiałem, że ta góra jest pułapką – że jest to w istocie cmentarzysko wielkich antycznych dinozaurów, a owa gradacja to nic innego, jak ściśnięte na siebie szkielety kolejnych cielsk, pokryte ziemią i porośnięte trawą. Wskutek nieostrożnego zachowania moich towarzyszy uaktywniliśmy duchy, które okazały się być kamieniami, które zaczęły rzucać w nas kupami.

Wróciłem do naszego pociągu, żeby uruchomić go, abyśmy mogli stamtąd odjechać, ale zauważyłem obok niego jakieś małe ludki, które coś psociły. Zacząłem je odganiać, ale wtedy okazało się, że idę w głąb opustoszałego miasta-więzienia, w którym ze ścian zaczęły wyrastać ściany, żeby mnie uwięzić. I wtedy właśnie poczułem za sobą zbliżające się cielsko żółwia-filozofa.


(X.12, Warszawa)